Dwanaście lat – tyle fani Carlosa Casasa musieli czekać na kolejny pełnometrażowy film jego autorstwa. Po seansie Cmentarzyska łatwo jednak dojść do wniosku, że projekt ten, choć magiczny pod względem audiowizualnym, nie należy do najbardziej udanych projektów hiszpańskiego twórcy.
Wraz z kamerą Benjamína Echazarrety (odpowiedzialnego m.in. za zdjęcia do nagrodzonej Oscarem Fantastycznej kobiety), zanurzamy się w spokojnie płynącej akcji osadzonej w środku dżungli na Sri Lance. Od samego początku twórcy starają się zwodzić naszą percepcję, znacznie przedłużając statyczne ujęcia prezentujące codzienne życie słoni zamieszkujących wyspę.
Zwierzęta stanowią tu natomiast jedynie punkt wyjścia do dalszej akcji, a nie estetycznie wyglądający symbol lokalnych wierzeń. Według przekazów obecnych w buddyjskiej tradycji, królowa Maya miała urodzić Buddę po tym, jak słoń otulił ją swoją trąbą podczas snu. Poza motywem religijnym, Casas nałożył na warstwę audiowizualną historie wzięte żywcem z katalogu problemów społecznych Sri Lanki XXI wieku – kłusownictwo, zaginięcia i katastrofy ekologiczne.
Film nie posiada co prawda sztywnej osi fabularnej, ale łatwo można wywnioskować, że głównymi bohaterami Cmentarzyska są myśliwi, którzy podczas poszukiwań wielkiego zwierzęcia zaczynają znikać. Motyw klątwy ciążącej nad postaciami na pierwszym planie nie został w żaden sposób wytłumaczony. To od widza zależy, czy taki sposób narracji mu odpowiada, czy nie.
Naturalnie, Casas bardzo się natrudził, by stworzyć z tej historii opowieść balansującą na granicy jawy i snu. Sam kunszt operatorski Echazarrety to jednak za mało na uzyskanie prawdziwie immersyjnego efektu. Dużą rolę w tej produkcji odgrywa muzyka skomponowana przez Ariela Guzika – odpowiednio dobrana ścieżka dźwiękowa w połączeniu z użyciem bardzo czułego mikrofonu pozwoliła na przekroczenie bariery ekranu. Przez dłuższą część filmu można naprawdę poczuć swoją obecność pośród gąszczu drzew, pomiędzy którymi przemieszczają się główni bohaterowie.
Problemy z utrzymaniem poziomu, na jaki Casas wszedł ze swoim filmem w pierwszych dwóch aktach zaczynają się mniej więcej po pierwszej godzinie czasu ekranowego. Można starać tłumaczyć się je tym, że reżyser dotychczas specjalizował się głównie w produkcjach średniometrażowych. Wraz z opadnięciem tempa prowadzenia historii spada jednak również jakość produkcji.
Dwa ostatnie akty mogą dla wielu stanowić problem, gdyż mocno usypiają uwagę widza. Wygaszenie historii, na jakie zdecydowali się twórcy może mieć oczywiście uzasadnienie w tym, że, parafrazując Agatę Christie – nie ma już nikogo. Mimo mojej nieskrywanej miłości do slow cinema, kilkuminutowe ujęcia na burzowe chmury i górzyste krajobrazy nie tylko mnie odrzuciły. Nie byłem także wskazać logicznych przesłanek za tym, by właśnie w ten sposób zaprezentować końcową ekspozycję filmu.
Niedopowiedzenie, na jakie zdecydował się Casas w końcówce nie pasuje do tajemnicznej, ale jednak pełnej ekspozycji fabuły przedstawionej w Cmentarzysku. Film ten można postrzegać jako ciekawy i dosyć udany eksperyment audiowizualny, aczkolwiek daleko mu do obserwacyjnej funkcji kina powolnego, nawet jeśli widać w nim inspirację innymi przedstawicielami tego gatunku.
Film Cmentarzysko dostępny jest na platformie MUBI oraz na stronie festiwalu Nowe Horyzonty od 12 do 29 sierpnia 2021. Oglądać można go w sekcji Lost, lost, lost.