“Zdjęcie to prawda, a kino to prawda 24 razy na sekundę”. Przywołując te, legendarne już, słowa wypowiedziane przez Michela Subora w “Żołnierzyku” Jean-Luc Godarda odkrywamy poniekąd istotę sztuki filmowej. Zakładając, że srebrny ekran jest autonomiczną rzeczywistością, to w jej obrębie każdą projekcję, niezależnie od stopnia realności i podobieństwa do naszego życia, można uznawać za prawdziwą.
To stwierdzenie jest pewną wariacją na temat myśli, którą w stosunku do obszaru dramatu zawarł w “Dramacie i przestrzeni” Jan Błoński. Wśród twórców filmowych, którzy prawdę ze świata przenoszą jak najdokładniej na obrazy (Haneke) i tych, którzy kreują własne wyimaginowane byty (Carax), Apichatpong Weerasethakul zdaje się łączyć obie te grupy. Realizm płynący z obserwacji czynności takich, jakimi są (co jest szczególnie ważne w nurcie slow cinema) przenikają transcendentalne wizje, wynikające z tajskiej tożsamości religijnej lub mechaniki wspomnień. Reżyser traktuje je jako całkowicie naturalny element świata przedstawionego i stara się, by ich obecność nie wiązała się z uczuciem dysonansu. Kino i jego prawda są tożsame z obrazem oraz pamięcią kadru i widza. W najnowszym dziele Apichatpong Weerasethakul pokazuje, że kino to także, a może przede wszystkim, sztuka dźwięku.
Jaki jest zatem pogłos “Memorii”?
Jessica Holland zostaje wybudzona ze snu głośnym, metalicznym tąpnięciem słyszalnym tylko dla niej. Od początku można uznać, że huk ten jest wewnętrznym głosem obaw bohaterki Tildy Swinton. Nie opuszczający kobiety repetytywny łoskot zmusza ją do poszukiwania źródła tego niezidentyfikowanego dźwięku, które staje się para-kryminalną osią filmu, a także doskonałym pretekstem do wsłuchania się Holland w samą siebie. Weerasethakul nie tylko pobudza do życia duszę Jess, ale pozwala przemówić światu dookoła, co widać w intrygującej scenie kakofonicznej symfonii samochodowych alarmów. Za próbę komunikacji między sąsiadującymi rzeczywistościami można przyjąć scenę spotkania bohaterki Tildy Swinton z producentem muzycznym. Praca nad odtworzeniem huku ma w sobie nie tylko humor, autoironiczne spojrzenie na postprodukcję dźwięku, ale może być traktowana jako przykład żywej ingerencji i roli kreacyjnej człowieka w świat go otaczający.
I tu warto spojrzeć także wstecz. Protoplastą przesłania sceny pracy w studio może być krótki metraż Taja „Malle i jej chłopiec” z 1999 roku, będący dziennikiem jednego popołudnia z zarejestrowanych przez 10-letnie dziecko dźwięków na mikrofon. Już w nim można dopatrywać się idei łączności między udziałem osoby rejestrującej, a dziejącymi się samoistnie historiami, istniejącymi właśnie jedynie dzięki nagraniu ich przez człowieka obecnego w pobliżu wydarzeń. Z kolei “Wujek Boonmee…” był dziełem w filmografii Taja, które reprezentowało pogląd na kino, jako na sztukę obrazu. Tak istotny dla fabuły temat przemian objawiał się także na rolkach taśmy filmowej, gdzie każda z sześciu reprezentowała inny styl kinematograficzny. Mimo doskonałej produkcji dźwięku, to właśnie w kadrach i w samym wyborze celuloidu drzemała metaforyczna istota płynności i śmierci.
Brzmienie w “Memorii” pełni rolę zdecydowanie pierwszoplanową. To ono wyznacza rytm filmu. Ewoluuje na przestrzeni scen odsłaniając charakter miejsca, koresponduje z uczuciami i jest nośnikiem innych informacji podczas długich statycznych ujęć. Tam, gdzie słowa nie są konieczne, tam słychać głośną muzykę, szmery, stukoty. Wyeksponowane odgłosy stają się niekiedy drugim, lub pierwszym narratorem, w którego “wywód” można się zanurzyć.
Chcąc jednak ujednolicić spojrzenie na film, traktując dźwięk i obraz jako jedność i konsolidując je do samoistnego dzieła, “Memoria” okazuje się być pięknym i melancholijnym manifestem życia. Wydaje się, że Apichatpong, poprzez twórczą możliwość inkarnacji w głównej bohaterce, sam przymyka oczy, wyostrza słuch i w szmerze traw, szumie żywych nurtów rzek oraz dotyku przedmiotów znajduje nieodkryte dotąd pokłady życia przeszłego, obecnego i przyszłego. Kluczowe dla idei filmu wydaje się być spotkanie z Hernanem.
Mężczyzna reprezentując filozofię pamięci i odrzucając aktywne przeżywanie wrażeń, pozwala swojej świadomości pozostać trwale zanurzonej we wspomnieniach, nie będąc ograniczonym przez czas ani śmierć. Pamięć potrafi zostać rozbudzona przez element, który rozpoczyna strumień świadomości. Nabranie tej perspektywy przez Jess jest dla niej kluczowe, ponieważ pozwala jej oderwać się od trzymającego ją “tu i teraz”. Ponadto uniwersalność i inkluzywność wspomnień jest ujmującym poglądem Weerasethakula, w którym to zawarta jest istota życia – żywej sieci myśli, która pozostaje dostępna dla osób otwartych na świat wewnętrznych dźwięków. Odnajdywanie poprzednich wcieleń w zakamarkach czasu wydaje się być sposobem na wielowymiarową i czułą egzystencję.
W poniższym akapicie zostaną zdradzone istotne szczegóły fabuły filmu
Wiele kontrowersji wywołało pojawienie się UFO w jednej z ostatnich scen.. Paradoksalnie była jednak ona do przewidzenia. Apichatpong Weerasethakul przyznał, że w trakcie prac nad “Cmentarzem Wspaniałości” wahał się nad zrealizowaniem sceny, w której z jeziora miał wyjść na brzeg “potwór wodny”. Finalnie istota pozostała w głębinach na rzecz oddania miejsca emocjom i ciszy (wywiad z reżyserem przeprowadzony przez Urszulę Lipińśką dla Magazynu Kino nr. 2 rok 2017). Jak widać już następny film znalazł przestrzeń dla zobrazowania fantastycznych inspiracji Taja. Choć konsternacja wydaje się być zrozumiała, to bezwzględna krytyka jest raczej niesłuszna. Przede wszystkim nie jest to scena istotna dla odbioru całego filmu – nie jest ona żadnym kluczowym aspektem w ostatecznym podsumowaniu filozofii dzieła. Jej nieobecność nie wpłynęłaby drastycznie na jego interpretacje, zaś jej udział poszerza jedynie spektrum rozumienia życia, o którym traktuje film Taja. Otwiera go na formy istnienia pozaziemskiego, które ma rację bytu na równi z innymi transcendentnymi elementami obrazu (tego, jak i poprzednich w filmografii reżysera).
Jest to także świadectwo, że we współczesnym slow cinema jest miejsce na autoironię, a niezidentyfikowany obiekt latający to dosyć brawurowa próba pokazania, że seansom neomodernistycznych dzieł może towarzyszyć uśmiech. Ostatecznie film Apichatponga traktuje chronologię w sposób luźny, a zatem odlatujący spodek może mieć swój czas 100 lat przed pojawieniem się bohaterki Swinton, tuż po ostatniej scenie z jej udziałem, a nawet dekadę po jej zniknięciu z ekranu.
“Memoria” to jedno z najbardziej uduchowionych przeżyć w kinie ostatnich lat. W tercecie z “Wujkiem Boonmee…” i “Cmentarzem wspaniałości” odsłaniają przed widzem nową, prawdziwą rzeczywistość filmową i pozwalają przenieść mu ją w codzienne życie. To też jeden z najciekawszych projektów eksplorujących rolę dźwięku. Weerasethakul stworzył dzieło, w które należy się wsłuchać całkowicie, mimo niewielkiej ilości wypowiedzianych słów. Możliwe, że prawdy o kinie należy szukać w oddaleniu od obrazu, a bliżej dźwięku. Choć tajski reżyser nie jest analitykiem w kwestii matematycznego procesu powstawania wspomnień, to pozwala poczuć i usłyszeć je dogłębnie.