Po Procederze, biografii rapera Tomasza Chady, firma produkcyjna Global Studio zaczęła ogłaszać kolejne projekty. Wśród nich, poza komedią kryminalną Krime Story. Love Story i adaptacją książki Zabić bogatych znalazł się Gierek – pierwsza w historii filmowa sylwetka I sekretarza Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej.
Wiele pisano o tej produkcji, jeszcze zanim ekipa weszła na plan. Pojawiające się co kilka tygodni informacje prasowe o obsadzie i twórcach, a później także czarno-białe fotosy zestawiające Michała Koterskiego z oryginałem potęgowały ciekawość widzów i krytyków. Po weekendzie otwarcia dystrybutor pochwalił się stutysięczną publicznością w kinach, ale jednocześnie nie spotkał się z pozytywnym przyjęciem wśród recenzentów.
Na wstępie warto zaznaczyć, że Gierek nie jest politycznym thrillerem z lewicowym przesłaniem, jakie u szczytu swej kariery kręcił chociażby Costa-Gavras. Daleko mu też do dramatu władzy, którego założeniem byłoby zmienić narrację o przedstawionym bohaterze. To dosyć prosty w budowie obraz, nie oferujący żadnych innowacji w formie i sposobie opowiadania, ale skrojony tak, by odnieść frekwencyjny sukces.
Nowy Gierek
Zastępowi scenarzystów (Michał Kalicki, Krzysztof Tyszowiecki, Rafał Woś, Heatcliff Janusz Iwanowski) zdaje się nie zależeć na demitologizacji postaci Edwarda Gierka. Wręcz przeciwnie – kreślą swoją wersję wydarzeń zmieniając nie tylko imiona prawdziwych bohaterów tzw. dekady gierkowskiej, ale też nie bacząc na realia historyczne. Nieścisłości związane z oddawaniem rzeczywistości wypunktowała już część recenzentów i historyków, aczkolwiek nie wydają mi się one być zasadnym zarzutem.
Dlaczego? Gierek, nade wszystko, zdaje się nie mieć ambicji, by być czymś więcej, niż wysoko budżetowym kinem skierowanym do konkretnej publiczności. Niezgrabnie rozwijane kuluarowe intrygi przeplatane są kabaretowym humorem, a spójna, wykalkulowana wizja artystyczna, w której fabuła chronologicznie pnie do przodu, niweluje uczucie nudy. Na korzyść twórców zdaje się również grać zamknięta kompozycja całej historii. Życie Pierwszego Sekretarza poznajemy przez pryzmat okresu, w którym był u władzy; nie ma zbyt wiele miejsca na wątki poboczne czy retrospekcje.
Decyzję o zawężeniu ukazywanej kamerą rzeczywistości do grupy dysydentów jestem w stanie zrozumieć. Małgorzata Kożuchowska, grająca Stanisławę Gierek tłumaczyła, że „jest to film biograficzny, ale jeżeli szukałaby porównań, to raczej w kinie amerykańskim niż w filmach, które były robione u nas do tej pory w Polsce”. Faktycznie, za oceanem niejednokrotnie próbowano opowiadać o wydarzeniach politycznych przez pryzmat elit władzy, aczkolwiek trudno znaleźć obraz podobny do Gierka.
Jest tak przede wszystkim dlatego, że twórcy nie zrezygnowali z komediowego, momentami kampowego wręcz klucza. Heatcliff Janusz Iwanowski w wywiadzie tłumaczył: „Nie nakręciliśmy komedii, ale jednak bywa zabawnie, bo sam PRL był przecież śmieszny, więc trudno tego uniknąć”. Tutaj tworzy się pewien rozstrzał pomiędzy założeniami realizacyjnymi, a filmem, który możemy obejrzeć w kinie, bowiem humorystyczne wtrącenia pojawiają się nieustannie.
Michał „Misiek” Koterski na potrzeby roli przytył aż 17 kilogramów; nie pozbył się jednak komediowego anturażu, przez co do Edwarda Gierka upodobnił się jedynie z wyglądu. Pierwszy Sekretarz przedstawiony w filmie Węgrzyna jest bardzo naiwny, wręcz wyłączony z pierwszego obiegu informacji. Nieustannie daje sobą rozgrywać – a to Breżniewowi, a to generałowi Roztockiemu, a to amerykańskim bankierom. Mimo tych cech, Gierkowi udaje się utrzymać przy władzy tak długo, jak w rzeczywistości – prawie dziesięć lat.
Źródła wszelkich konfliktów ówczesnej Polski scenarzyści dopatrzyli się w spiskach knutych za plecami najważniejszej osoby w państwie. Układy, zwłaszcza te, zawierane przez generała Roztockiego, będącego rosyjskim pionkiem w Warszawie, w pewnym momencie kumulują się do przesadnych rozmiarów. Napięta atmosfera stale rozluźniana jest jednak przez humorystyczny rys całej opowieści, może nie tracąc, ale rozmijając się z wzniosłym podejściem do tematu, jakie sugerowano w zwiastunie.
Cały ten zgiełk
Niewątpliwie film Michała Węgrzyna otworzył nowy rozdział w polskim kinie hagiograficznym. Wszelkie dokonania Pierwszego Sekretarza – tak jak w przekazie lat 70., tak i tutaj – noszą znamiona cudu. Tymczasem nie są ukazywane wprost; zamiast obserwować przebitki na nowo wybudowane blokowiska, kamera koncentruje się na kolejnych żarówkach wkręcanych do mapy gierkowskich inwestycji. W tym szaleństwie – a pominięcie realiów społecznych ówczesnej epoki pod szaleństwo zakrawa – zdaje się jednak być metoda.
Metoda, może różna od tej, której osobiście w kinie poszukuję, ale spójna i skuteczna. Gierek pełny jest scenariuszowych potworków, jednakże widać w tym projekcie rolę producenta kreatywnego, Heatcliffa Janusza Iwanowskiego, który połączył wszystkie pomysły scenarzystów w efekt końcowy. Stosunkowo duże zainteresowanie filmem w kinach zdaje się wskazywać, że zespół może świętować sukces.
Nie czuję się w obowiązku pouczać twórców, ani tym bardziej wymagać od nich innego przedstawienia 10 lat rządów Edwarda Gierka. Sam Iwanowski zresztą stale walczy z krytykami i recenzentami w internecie – albo krytykując ich argumenty na Instagramie, albo zalewając media społecznościowe opiniami widzów.
Jeśli z całych 140 minut metrażu, tylko jeden dialog miałby przejść do świadomości publicznej, chciałbym, aby były to słowa Stanisławy Gierek o tym, że państwo nie może zbankrutować.