Kultura

Recenzja filmu Lokatorka

wPunkt
Recenzja filmu Lokatorka

Po dziesięciu latach od zabójstwa Jolanty Brzeskiej symboliczny dla polskiej lewicy temat afery reprywatyzacyjnej doczekał się filmu fabularnego.

Po dziesięciu latach od zabójstwa Jolanty Brzeskiej symboliczny dla polskiej lewicy temat afery reprywatyzacyjnej doczekał się filmu fabularnego. Dramat, który rozegrał się w warszawskich kamienicach i który dotknął kilkadziesiąt tysięcy ludzi aż prosił się o uwiecznienie go w kulturze popularnej. Historia walki lokatorów o prawa do dachu nad głową z przedstawicielami neoliberalnych elit i ich godna podziwu samoorganizacja to gotowy materiał na scenariusz społecznie zaangażowanego kina o zmaganiach z niesprawiedliwym systemem.

Sama Jolanta Brzeska – brutalnie zamordowana działaczka lokatorska – w oczywisty sposób stała się zaś symbolem nie tylko samej afery reprywatyzacyjnej. Brzeska uosabia wszystkich tych, którzy przegrali grę w III Rzeczpospolitą. Pozbawionych przywilejów ludzi, których trzeba było usunąć – czy to z miejsca pracy, czy to z zamieszkiwanej od kilkudziesięciu lat kamienicy, czy to ze społecznej świadomości – po to, „by czynsze mogły rosnąć” a możni tego kraju mogli bez przeszkód realizować swoje partykularne interesy. 

Najnowszy film Mikołaja Otłowskiego tę symboliczną warstwę jak najbardziej dostrzega – jego bohaterką jest bowiem nie sama Brzeska, a Janina Markowska – postać nią inspirowana i będąca syntezą wielu dramatycznych historii jakie rozegrały się w warszawskich kamienicach. „Lokatorce” nie wróżę jednak sukcesu, ani znaczącego wpływu na debatę społeczną w Polsce. Sztuka społecznie zaangażowana, jeśli ma realnie zmieniać świadomość, z definicji musi potrafić dotrzeć do ludzi dotychczas niezainteresowanych danych tematem.  Ostatni sukces koreańskiego serialu 'Squid game’ oraz ferment jaki wywołał w debacie na temat krzywd wyrządzanych przez  neoliberalny system, wynikał właśnie ze sprzedania historii przegranych w kapitalizmie ludzi pod płaszczykiem atrakcyjnego dla masowego widza posługiwania się gatunkiem thrillera.

Antagoniści są tu aż nazbyt kreskówkowo źli. Choć czyścicielom kamienic, nieuczciwym prawnikom i skorumpowanym urzędnikom państwowym umoczonym w reprywatyzacyjną aferę trudno odmówić patologicznego egoizmu i zepsucia, film podkręca te cechy do absurdu, w najbardziej groteskowy sposób – tak by historia przedstawiona na ekranie wydawała się in fine jak najmniej wiarygodna.

I tu Was zaskoczę – podczas seansu „Lokatorki” łzy napłynęły do mych oczu kilkukrotnie. Płakały też dwie dziewczyny z wrocławskich środowisk anarchistycznych, które siedziały w kinie za mną. Przynajmniej w moim przypadku, łzy te spowodowane były jednak samą historią reprywatyzacji, do której siłą rzeczy po raz kolejny zbliżyłem się w kinie – nie tym, że sam w sobie film tak sprawnie zagrał na moich emocjach. Kontrastujące z ciarkami krindżu łzy na „Lokatorce” płyną jeszcze z jednego powodu. Choć historia Jolanty Brzeskiej i warszawskiej reprywatyzacji przebiła się już poniekąd do świadomości bardziej zainteresowanych polityką obywateli, wciąż pozostaje zupełną abstrakcją dla całej reszty. Największa przegrana warszawskich lokatorów nie polega nawet na tym, że mordercy Brzeskiej nie zostali ukarani. Sprowadza się ona do tego, że politycy w dużej mierze współodpowiedzialni za ich dramat, wciąż uchodzą w mainstreamie za uosobienie moralnego postępu, jedynie za sprawą reprezentowania bardziej progresywnej od głównych politycznych konkurentów agendy. Jeśli lewica chce po Gramsciansku tę „hegemonię kulturową” przełamać, to pozostaje czekać na narodziny polskiego Kena Loacha, bo „Lokatorka” odbije się od ściany.

Popularne

Do góry