Na granicy kryzys humanitarny będzie narastał, więc rządowa propaganda grzeje opowieść, że „to wyłączna wina Łukaszenki”. Przypomnę, co napisałem na samym początku obecnej odsłony kryzysu granicznego:
Kiedy ktoś kogoś goni, uciekający przebiega przez ulicę, a ty go wpychasz pod samochód, to ty jesteś mordercą, a nie ten, który gonił.
To jest wszystko na ten temat. To, że Łukaszenka, po którym niczego dobrego się nie spodziewam, goni ludzi na granicę, to nie znaczy, że ci ludzie są jacyś „mniej prawdziwi” z tego powodu i nie potrzebują pomocy. Nie bardzo rozumiem, co hasło „spisek Łukaszenki” ma zmieniać w tej sytuacji moralnie dla nas tutaj?
Także tzw. opozycja liberalna niespecjalnie potrafiła, poza pojedynczymi wyjątkami, jasno na tę propagandę odpowiedzieć. Trzaskowski mówił jakiś czas temu, że „silna Polska, to silne granice”. Ja mam inne pojęcie siły. Dla mnie człowiek silny, to taki, który może i potrafi pomóc słabszemu, a nie go z kolegą zza miedzy pomagać dręczyć.
Tu nie ma miejsca na jakieś „niuansowanie”. W chwili kiedy propaganda rządowa bez ogródek potrafi produkować bzdury na temat tego, co się dzieje na granicy, kiedy giną ludzie, pędzeni jak owce na rzeź, trzeba przyjąć jednoznaczną postawę moralną i praktyczną. Trzeba się temu przeciwstawiać, a nie wchodzić w „dyskusje” i „rozważania”.
I jeszcze raz, ta przemoc, którą widzimy na granicach to ujawniona brutalnie przemoc, którą władza stosuje „do wewnątrz”. Nie zdziwmy się potem, że przemoc jest zupełnie „naturalnym” sposobem radzenia sobie z kryzysami. Karabin wymierzony w „obcego” na granicy, bardzo szybko może zostać wymierzony w „obcego” wewnętrznego.
Broniąc „obcych”, bronimy siebie. Nigdy nie wolno o tym zapominać.
Tekst pierwotnie ukazał się na portalu wolnelewo.pl