Po raz pierwszy w dziejach los ludzi zamieszkujących regiony zacofane nie może być obojętny mieszkańcom bogatej Północy. Oczywiście, nie z powodu przypływu altruistycznych postaw.
Skutki biedy na Południu dotykają bogate społeczeństwa Północy bezpośrednio. To fale migracyjne ludzi uciekających przed nędzą i głodem do oaz dobrobytu. Tu z kolei pojawia się problem integracji i jako reakcja – ksenofobia i ruchy radykalnej prawicy, rojenia o wojnie hybrydowej. To nie ślepy grom , który uderza w polską chatę z kraja. To efekt dwóch stuleci i kilku ostatnich dekad podporządkowania gospodarek zacofanych krajów potrzebom zachodniego agrobiznesu i globalnego supermarketu.
Ludzie zbędni w światowym systemie kapitalizmu
Angielski historyk Arnold Toynbee uważał, że uporanie się z masami chłopstwa w Trzecim Świecie będzie najważniejszym problemem współczesnej cywilizacji. Nie mylił się, bo przecież 60% ludzi czynnych zawodowo to rolnicy, a ogromna ich większość to mieszkańcy krajów ubogich. W krajach Globalnego Południa 6-7 osób na dziesięć utrzymuje się nadal z tradycyjnego rolnictwa. Warto przypomnieć lokalnemu patriocie, że tylko do pierwszej wojny światowej wyemigrowało z ziem polskich, według znawcy problemu Edwarda Kołodzieja, około 3 mln mieszkańców.
Ten sam problem miała wcześniej Skandynawia, Południe Europy, a nawet wschodnie prowincje Niemiec. Wszystko z powodu przeludnienia wsi, od kiedy dotarła na nią maszynizacja pracy rolnika. Postsolidarnościowy antykomunista musi się pogodzić z bezspornym faktem, że dopiero reforma rolna po 1944 i przyśpieszona industrializacja w Polsce Ludowej stworzyły rzeszom „chamów” szansę przejścia ze wsi do miasta, z pracy na roli do pracy w przemyśle, z kurnej chaty do blokowiska.
Obecnie ludzi zbędnych można szacować nawet na 4 mld. Wzrost populacji od lat 60. pociągnął za sobą intensyfikację upraw na uboższych glebach. W latach 70. i 80. zaludnienie Afryki wzrastało rocznie o blisko 3%, a areał użytków rolnych jedynie o 0,7%. W tej sytuacji około 20-25% ludności świata ulega dalszej marginalizacji, a 3/4 ludzkości żyje w krajach o średnim poziomie dochodów, tzn. powyżej 2 dol. i poniżej 32 dol. dziennie.
Współpracownik Banku Światowego, Branco Milanovic, podaje, że w dalszym ciągu dochody 1,75% najbogatszych przekraczają dochody 77% najbiedniejszych. Nadal też poziom dochodu jednostki w 80% wyjaśnia miejsce urodzenia (kraj), klasa społeczna rodziny i biologiczne determinanty osobniczego losu, jak płeć czy kolor skóry. Dlatego najbiedniejszy Szwed jest bogatszy niż 82% światowej populacji. Światowy rozkład bogactwa przypomina kielich szampana. Ta wąska dolna część, która przypada najbiedniejszym, skazuje ich na warunki życia, w których 168 mln dzieci pracuje zamiast chodzić do szkoły, a 9 mln umiera każdego roku przed 5. urodzinami na łatwo uleczalne choroby. Do ubóstwa dołącza jego nieodłączny bliźniak – głód.
Według szacunków FAO, cierpi go od 800 milionów do miliarda mieszkańców Ziemi. Na granicy fizycznej egzystencji żyje 1,8 miliarda ludzi. Głód to szeroko otwarta brama dla drobnoustrojów i chorób metabolicznych. Od wieków towarzyszy mu anemia. Cierpi na nią 1,3 mld ludzi na Ziemi. Wśród wszystkich głodujących 18% to dzieci poniżej 5 roku życia; 27% z nich ma niedowagę (w samych Indiach 57 milionów), a 31% jest opóźnionych w rozwoju psychofizycznym. Pozostałe 60% głodujących to kobiety. Niedobór żywności i rosnące ceny pogrążają w chaosie ubogie kraje.
Wzrost cen żywności ma u podstaw nie tylko powiększanie się populacji ludzkiej o 70 milionów rocznie. Przybywa, zwłaszcza w Chinach i Indiach, zamożnych ludzi. W ich diecie zaś pojawia się energochłonne mięso. W związku z tym 90% ziaren zbóż w krajach bogatych przeznacza się na pasze dla zwierząt. W tym czasie mieszkańcy bogatej Północy wyrzucają 30-40% wyprodukowanej żywności na śmietnik.
Pułapka niedorozwoju
U podstaw niedorozwoju leży kilka przyczyn. Jedną z głównych jest struktura etniczna postkolonialnych państw. Często władzę zdobywa elita jednego plemienia, kieruje zasoby dla swoich członków. Stąd wojny domowe, zamachy stanu. Autorytarne reżimy(np. J-B. Bokassy czy J.D. Mobutu) wspierały światowe mocarstwa, zainteresowane bogactwami naturalnymi czy prosperity własnych korporacji jak United Fruit (teraz Chiquita) w Ameryce Środkowej. Swój ciężar gatunkowy mają warunki stwarzane rolnictwu przez przyrodę, np. gleby afrykańskie są bogate w minerały, ale ubogie w sole mineralne. Na dodatek, tradycje plemienne preferują liczną rodzinę.
Do tego dochodzą postępy medycyny, która dotarła od razu w nowoczesnej postaci. Dzięki temu zmniejszyła się śmiertelność niemowląt. W Ameryce Południowej rozwinął się system produkcji rolnej, w którym wielkoobszarowe plantacje, wyspecjalizowane w produkcji na eksport, współistniały z gospodarką chłopską – działkami wyżywieniowymi dla pracujących robotników plantacyjnych (system latifundio-minifundio). Plantacje dostarczały w dalszym ciągu towarów kolonialnych i surowców dla europejskiego przemysłu: bawełny, drewna, kauczuku, indygo, juty. Np. tylko latach 1945-1950 kolonie brytyjskie wzbogaciły imperium o 1 mld 830 mln dolarów, m. in. za sprawą dostarczania produktów po cenach niższych niż rynkowe (A. Leszczyński, Eksperymenty na biednych 2016, s. 68).
Ale duży udział w utrzymywaniu zacofania globalnego Południa mają też bogate zachodnie społeczeństwa. Kartoteka białego człowieka liczy sobie wiele pozycji, nawet jeśli pominiemy zbrodnie kolonialne w Indiach, Kongo, Stanach Zjednoczonych czy handel Afrykanami.
Korporacyjny agrobiznes
Obecny globalny reżim żywnościowy ukształtowały potrzeby korporacyjnego agrobiznesu. Na początku lat 80. pojawiła się polityka dostosowania strukturalnego. Inspirowała ją Amerykańska Agencja ds. Rozwoju Międzynarodowego (USAID). Jej inicjatywą był program „Żywność dla pokoju”. Stany Zjednoczone pozbywały się nadwyżek pszenicy, kształtując niskie ceny tego zboża. Politykę taniej żywności promowały też agencje międzynarodowe. W latach 60. Bank Światowy rozpoczął akcję zwiększania „produktywności ubogich”, za pomocą subsydiów na zakup produkowanych przemysłowo nasion, nawozów, i pestycydów.
Była to tzw. zielona rewolucja. Dziesięć lat później przymusowymi uczestnikami nowych rozwiązań było już 90 krajów. Nowa polityka ekonomiczna uwolniła państwo od zadań regulacyjnych. Wykreślono z agendy wydatki publiczne na infrastrukturę, systemy irygacyjne, kredytowanie zakupów nasion i nawozów. Reformy rolne, zwłaszcza podział latyfundiów odłożono ad acta. Celem nadrzędnym było urynkowienie gospodarki rolnej, przystosowanie jej do potrzeb agrobiznesu Północy. W efekcie doszło do uzależnienia rolnictwa Południa od komponentów chemicznych i biologicznych dostarczanych przez zachodnie korporacje.
Współczesny rolnik to „konsument” drogich nasion i drogich chemikaliów, sprzedawanych przez globalne korporacje za pośrednictwem miejscowych potężnych właścicieli ziemskich i lichwiarzy. Powstał globalny supermarket, do którego produkty dostarczają „fabryki w polu” bądź nawet na oceanie jak awakultura łososi w Chile. Powstało stechnicyzowane rolnictwo plantacyjne, niemal przemysłowa produkcja „mięsa”, uprawy używek, owoców tropikalnych, kwiatów na sztucznych podłożach. Bajką okazała się opowieść ekonomistów o wolnym handlu i korzyści, które przynosi on wszystkim narodom. Ale towary produkują i wymieniają firmy, nie narody. Taka wymiana faworyzuje firmy zdolne produkować przy najniższych kosztach.
Te zaś zależą od trzech czynników: płac realnych, poziomu rozwoju techniki i dostępności zasobów naturalnych. Od epoki kolonialnej kraje bardziej rozwinięte mają zdecydowaną przewagę pod względem techniki i dostępności zasobów, kraje mniej rozwinięte zaś kosztów pracy. W zderzeniu konfiguracji tych czynników to firmy z krajów biednych są zwykle zmuszone skoncentrować się na tych sektorach, w których niskość płac realnych rekompensuje z nawiązką mniej rozwiniętą technikę oraz tych, którym ich zasoby bogactw naturalnych dają wystarczającą przewagę kosztową. Kraje bogate natomiast będą zwykle mieć przewagę w sektorach zaawansowanych technologii i niektórych bogactw naturalnych. Ostatecznie decyduje różnica w dynamice postępu technicznego. By ją zniwelować, firmy z krajów mniej rozwiniętych muszą powiększać lukę w sferze płac, a to jest antytezą rozwoju, stwierdza ekonomista Anwar Shaikh.
Cały tekst pierwotnie ukazał się na łamach Trybuna.info