Gdyby ktoś chciał wskazać na żywą reklamę szwedzkiego modelu państwa dobrobytu, to niewątpliwie jest nią Stefan Löfven, szef rządu w latach 2014-21. Jeszcze 2 tygodnie temu wydawało się, że ten wielki, nudny, posępny, eks-związkowiec przegrał wotum nieufności i tym samym zakończył misję szerokiej koalicji pod dowództwem Szwedzkiej Socjaldemokratycznej Partii Robotniczej (SAP) z udziałem Zielonych i błogosławieństwem liberałów i Lewicy (Vänsterpartiet). To właśnie ta ostatnia wywołała kryzys, odmawiając poparcia reformy prowadzącej do zniesienia sufitów czynszowych. Sytuacja polityczna jest dynamiczna: na początku lipca Ulf Kristersson, lider konserwatywnych Moderatów ogłosił, że centroprawicowej większości nie będzie i socjaldemokraci mogą odzyskać władzę. To naturalne – są dziś nadal pierwszą partią w sondażach. Ale do historycznej potęgi daleko.
W dawnych czasach osoby złośliwe lubiły nazywać Szwecję „małym NRD”. Wskazywano na (nad)opiekuńczość państwa, gigantyczną siatkę zabezpieczeń i kontroli, społeczny konformizm, masowe uzwiązkowienie i upartyjnienie (nacisk na wypełnianie deklaracji członkowskiej SAP przy okazji przystępowania do związku zawodowego był na porządku dziennym). Ale to, co dla jednych stanowiło opresyjną kulturę politycznej poprawności, milionom innych oferowało płaszczyznę do osobistego rozwoju i awansu społecznego. Szwecja zajmuje pierwsze miejsce w europejskim wskaźniku równości płci. Również poziom uzwiązkowienia (a co za tym idzie – płac), należy do najwyższych na świecie (ok 70 proc. pracujących; w Polsce – 10 proc.). Nasz północny sąsiad wciąż notuje jeden z lepszych wskaźników równości społecznej, choć od połowy lat 80 te statystyki lecą w dół. To też linia startowa kryzysu szwedzkiej socjaldemokracji. W latach 1936-1976 socjaldemokraci sprawowali nieprzerwanie 40-letnie rządy, a następnie dalej, z dłuższą przerwą, w latach 2006-2014. SAP pozostaje największą skandynawską naturalną partią władzy, ale jej wyniki nie przypominają już tych z czasów Olofa Palme czy Tage Erlandera (sprawował funkcję premiera w latach 1946-1969). Wtedy poparcie dla socjaldemokracji oscylowało między 42 a 50 proc; w ostatnich dekadach systematycznie maleje – ostatnie badania mówią o 25 proc. Trend jest spadkowy, a ugrupowania opozycyjne testują nowe koalicje. Między innymi z mocno prawicową partią Szwedzkich Demokratów, która – podobnie jak tożsame ruchy w innych krajach – flirtuje z tradycyjnym pracowniczym elektoratem lewicy. Jak zwykle rzecz rozbija się o kontrolę imigracji, ale również o neoliberalny paradygmat ekonomiczny, od którego szwedzka socjaldemokracja nie zdołała się w pełni uwolnić. W latach 80 i 90 XX wieku fala deregulacji i liberalizacji gospodarek nie ominęła również kraju ABBY i małych cynamonowych wypieków.
Ten, kto śledzi literackie przygody inspektora Kurta Wallandera (detektywistyczne powieści Henninga Mankella ) czy Lisbeth Salander (seria „Millenium” Stiega Larssona) wie, że wątek przyczajonej w cieniu ponurej prawicy pożenionej ze starymi elitami finansowymi, jest mocno obecny w świadomości Szwedów. Plus odwieczne pytanie – czy Szwecja to faktycznie taki wyjątkowy kraj pracowitych, empatycznych i świadomych ludzi, czy może cały ten sukces zbudowano na szkodzie innych? Być może ciepłe i przyjemne państwo dobrobytu to konstrukt chwilowy, na dłuższą metę mocno niepewny, zaś sami socjaldemokraci zapomnieli o swych ideałach i zamienili się w nudnych biurokratów, niezdolnych do stawieniu czoła nacierającej prawicy.
Niewykluczone, że ta defensywna pozycja i konieczność zawierania układów rządowych z liberałami i chadekami tłumaczy polityczną wstrzemięźliwość socjaldemokratów. Na początku pandemii COVID-19 rząd Löfvena zaskoczył wszystkich wybierając drogę ograniczonych lockdownów. Wcześniej nastąpiło dalsze przykręcenie śruby uchodźcom i zwrócono większą uwagę na przestępstwa nienawiści wynikające z religii. Jednocześnie przywrócono kilka programów socjalnych min. dla osób z niepełnosprawnościami. Z drugiej strony następuje liberalizacja rynku usług publicznych, w polityce gospodarczej wprowadzono podatek na plastikowe torby, przy okazji jednak likwidując värnskatt, czyli dodatkowe obciążenie osób o znacznych zarobkach (autorami tego podatku byli sami socjaldemokraci z lat 90). Całość tworzy bardzo niespójną panoramę politycznych dążeń i celów.
Kilka dekad temu Olof Palme doprowadził do znacznej ekspansji państwa dobrobytu, praw obywatelskich i pracowniczych. Eksperymentowano z programem współdecydowania pracowników o polityce zakładu pracy, implementowano pierwsze w świecie zielone polityki, wzmacniano równość płci. Ostatecznym celem tych wszystkich reform miał być demokratyczny socjalizm, a politycy SAP z Palme na czele mówili o tym głośno i bez zająknięcia. Przy tym wszystkim, socjaldemokracja stanowiła formację stabilną i przewidywalną – bezpieczną parę rąk.
Jeśli dzisiejsza Sveriges Socialdemokratiska Arbetareparti ma uniknąć losu siostrzanych ugrupowań z Europy i powstrzymać osunięcie się do drugiej politycznej ligi, musi odbudować swoją pozycję jako partii „zwykłych ludzi”. Być może już czas na sięgnięcie po nowe, rewolucyjne programy jak uniwersalny dochód gwarantowany? A może pora na skuteczne przekłucie balona strachu narosłego wobec kwestii migracyjnej za pomocą nowej, inkluzywnej polityki integracji, wymyślenie recepty na postępujące nierówności lub wdrożenie takich rozwiązań technologicznych, które pozwolą dostosować nieco zakurzone välfärdsstat (państwo dobrobytu) do skomplikowanych wyzwań XXI wieku? Szwedzcy socjaldemokraci zawsze przecierali szlaki nowych rozwiązań i być może teraz nie będzie inaczej. Odpoczynek od rządzenia może im w tym mocno pomóc.