Opinie

Czy da się uratować IPN?

wPunkt
Czy da się uratować IPN?

Historia została sprowadzona w większości publikacji IPN do anachronicznie uprawianej historii politycznej, dziejów dygnitarzy, urzędów. Polacy jako społeczeństwo są gdzieś z boku.

fot. wikicommons/ redakcja

Trudno byłoby wskazać bardziej upolitycznioną państwową instytucję
aniżeli Instytut Pamięci Narodowej. Bez względu na to, czy wpływ na IPN
miała PO, czy też PiS, byliśmy świadkami promocji radykalnie prawicowej
wizji historii. Ślepe wychwalanie Narodowej Demokracji, kult „Żołnierzy
Wyklętych”, pozbawione jakiejkolwiek dyskusji podejście do oceny PRL to
znaki szczególne Instytutu. Problemem jest zarówno instrumentalizacja
przeszłości, ale także czasami jej zakłamywanie. Historia traktowana jest
przez IPN z perspektywy ideologii, będącej dziwaczną syntezą
antykomunizmu i skądinąd sprzecznych ze sobą tradycji nacjonalistycznej
i piłsudczykowskiej.

Bojkot tradycji lewicowych

Ignorowanie przez Instytut Pamięci Narodowej dziedzictwa polskiej lewicy ma charakter instytucjonalny. Symboliczne jest to, że obchody 100-lecia powstania pierwszego rządu niepodległej Polski, Tymczasowego Rządu
Ludowego Republiki Polskiej organizowało Centrum im. Ignacego Daszyńskiego we współpracy z UMCS. IPN tego dnia nie zrobił nic.

Nie ma rzetelnej historii Polski bez dziedzictwa PPS, ale także innych tradycji lewicowych. Ideologicznie motywowane ograniczenie czasowego horyzontu działań IPN anihiluje jeden z największych niepodległościowych i społecznych zrywów w dziejach ziem polskich, jakim była Rewolucja 1905 roku. Odbiorca propagandy historycznej IPN nie dowie się o Republice Ostrowieckiej czy Zagłębiowskiej. Jednocześnie, żeby było śmieszniej, spotka się z kultem Romana Dmowskiego, posła do rosyjskiej Dumy i antysemity.

Także ruch ludowy nie może liczyć na łaskę IPN, adekwatną do znaczenia warstw chłopskich i ich partii w XX wieku, czego najlepszym przykładem może być brak biografii Stanisława Mikołajczyka, czy jakichkolwiek wyjaśnień strajków chłopskich międzywojnia.

Schematyczny obraz PRL

Podeście do historii PRL to równie słaba karta IPN. Przedstawianie Polski Ludowej jako wyrwy w państwowości i trwającego blisko pięciu dekad totalitaryzmu, niszczącego polską tożsamość narodową, to wyjątkowo płytki i poznawczo wątpliwy proceder. Czas PRL to przecież okres awansu społecznego milionów, demograficznej i materialnej odbudowy po hekatombie II wojny światowej, zagospodarowania ziem północnych i zachodnich. To także czas reform, które wylały społeczne podstawy pod integrację ze światem zachodnim po 1989 roku. Gdyż jak słusznie zauważa Andrzej Leder: „W Polsce […] dokonała się rewolucja społeczna. Okrutna, brutalna, narzucona z zewnątrz, ale rewolucja. Ta rewolucja niesłychanie głęboko przeorała tkankę polskiego społeczeństwa, tworząc warunki do dzisiejszej ekspansji klasy średniej, czyli mieszczaństwa, do najgłębszej być może od wieków zmiany mentalności Polaków: odejścia
od mentalności określonej przez wieś i folwark ku tej zdeterminowanej przez miasto i miejski sposób życia”.

Historia została sprowadzona w większości publikacji IPN do anachronicznie uprawianej historii politycznej, dziejów dygnitarzy, urzędów. Polacy jako społeczeństwo są gdzieś z boku. Złożone życiorysy milionów ludzi zostały zamknięta w czarno-białym schemacie, pozbawionym wszelkich odcieni szarości i w efekcie także walorów wyjaśnienia przeszłości.

Miejsce historii zróżnicowanego w swoich poglądach i postawach wobec władzy społeczeństwa zajął m.in. kuriozalny kult niezbyt licznego w istocie grona żołnierzy wyklętych. Pomieszano przy tym autentycznych bohaterów, jak Pilecki, z niemożliwymi do obrony postaciami w stylu „Ognia”, czy „Burego”, oskarżanymi m.in. o zbrodnie na ludności cywilnej.
Trudno znaleźć racjonalne wyjaśnienie tego, jak IPN godzi podkreślanie martyrologii czasów niemieckiej okupacji z kultem kolaborantów z Brygady Świętokrzyskiej NSZ.

Przystań dla faszyzujących nacjonalistów

Zdumienie budzi też polityka kadrowa. Dlaczego Kolegium IPN było w stanie wybrać na prezesa Instytutu osobę, która w wywiadach prasowych podważała polską odpowiedzialność za zbrodnie na żydowskich mieszkańcach Jedwabnego? Czy Rada i Kolegium IPN nie widzi problemu w tym, że wśród pracowników Instytutu znajdują się byli działacze Obozu
Narodowo-Radykalnego, organizacji którą za sprawą orzeczenia Sądu Najwyższego można oficjalnie nazywać organizacją faszystowską, a której protoplastka została zdelegalizowana w II RP? Czy po aferze z Tomaszem
Greniuchem, byłym działaczem ONR mającym objąć stanowisko p.o. dyrektora Oddziału IPN we Wrocławiu, Instytut dokonał sprawdzenia, ilu sympatyków organizacji skrajnych zatrudniono w tej instytucji?

Historia XX wieku w Polsce to także historia po 1989 roku. Powstaje coraz więcej książek badaczy młodego pokolenia, które oddają głos przegranym polskiego „skoku do królestwa wolności”. Można tu wymienić m.in. Marka
Szymaniaka, Piotra Witwickiego, Katarzynę Dudę i ich wartościowe pozycje opisujące lokalne problemy związane z masowym bezrobociem, upadkiem przemysłu, osobistymi tragediami, słabością państwa które pozostawiło miliony ludzi samych sobie u progu historycznych zmian ustrojowych.

Dlatego poszerzenie okresu analizy IPN na cały XX wiek daje szansę na to, by Instytut posiadający potężny budżet na badania oraz działalność edukacyjną mógł też zająć się historią nam najbliższą. Nie tylko historią naszych dziadków i rodziców, ale także nas samych. Pokolenia transformacji, urodzonego w PRL zaś dorastającego w czasach narodzin
III RP.

Jeśli IPN chciałby obronić sens swojego istnienia, powinien dokonać czegoś, czego prawica bardzo nie lubi: rewolucji, zarówno dotyczącej prowadzonej polityki historycznej, przedmiotu badań, jak i polityki kadrowej. Nie ma zgody na to by nasze podatki były wydatkowane na pensje działaczy organizacji skrajnie prawicowych, których pole zainteresowań ogranicza się do różnych oddziałów „żołnierzy wyklętych”. W dotychczasowej formule IPN powinien zostać zwyczajnie zamknięty.

Popularne

Do góry