Czytam, że Światowe Forum Ekonomiczne w Davos wydało tegoroczny „The Global Risks Report”. Choć „kryzys klimatyczny” hasłowo pojawia się tam od lat, spodziewane problemy związane z katastrofą klimatyczną zajmują obecnie absolutny top wszystkich zagrożeń.
Ekstremalne warunki pogodowe, kryzys dostępu do podstawowych środków – wody, jedzenia, mieszkania i odzieży, niepowodzenie działań na rzecz klimatu. Krótkoterminowo zagrożenia związane z klimatem w czołówce dzielą się miejscami z takimi zjawiskami jak cyberbezpieczeństwo czy „kryzys zadłużenia”, czyli typowymi od lat dla tego grona problemami. Ale już długoterminowe zagrożenia niemal wyłącznie związane są z katastrofą klimatyczną.
Na pierwszym miejscu branie pod uwagę jest „niepowodzenie działań na rzecz klimatu”. A więc podejrzewają to, co ja wiem już od dłuższego czasu, że w ramach obecnego systemu ta cała „walka o klimat” jest najprawdopodobniej skazana na porażkę. A panowie i panie z Davos nie potrafią wyjść poza logikę systemu, bo są w jego centrum. Już i tak poczynili spore postępy w ciągu ostatnich 20 lat, bo zaczęli brać tematy związane ze środowiskiem nieco bardziej „na poważnie”. Np. w tym samym raporcie z 2006 roku zmiany klimatu są rozpatrywane na tej samej półce co… podróbki markowych towarów i piractwo komputerowe. Serio, zaglądałem.
Już wtedy jednak wiedzieli jednak, że problem zaczyna być poważny, choć jego waga była bagatelizowana. Kilka lat przed 2006 rokiem przez świat przetoczyła fala protestów zwanych przez media „alterglobalistycznymi”. Jednym z naczelnych haseł protestów był kryzys ekologiczny i niewydolność obecnego systemu polityczno-ekonomicznego biorąc pod uwagę ten problem. Ekologia, nierówności społeczne na poziomie globalnym i lokalnym, wyzysk – to były główne hasła tamtych, bardzo momentami gwałtownych protestów. Zapoczątkowane było powstaniem zapatystów w Chiapas, a potem rozlało się na cały świat od USA po Koreę Południową. Nawet w Polsce wówczas odbywały się wielotysięczne protesty.
W konkurencji do forów ekonomicznych w Davos „ruch ruchów” powołał własne szczyty, które odbywały się m.in. w brazylijskim Porto Alegre, a potem w innych częściach świata. Tam mówiono o rzeczach, które do Davos dotarły realnie dopiero wiele lat później. Oczywiście prasa mainstreamowa wyśmiewała te szczyty, jako „niepoważna zbieranina lewaków, anarchistów i różnych odrzuconych intelektualistów”.
Dwadzieścia lat temu był ostatni moment, kiedy dało się zrobić rzeczy, które nie byłyby zaledwie „ograniczaniem strat”, jak obecnie. Jeśli ktoś uważa, że informacja o kryzysie klimatycznym pojawiła się dopiero w ostatnich latach, a wcześniej decydenci nie wiedzieli, że to się zbliża, to tak, były setki tysięcy ludzi, którzy im to wykrzyczeli w samym Davos wówczas podczas protestów. Wiedzieli. O wszystkim wiedzieli, ale niczego istotnego nie zrobili od tego czasu.
Teraz w raporcie próbują zwalać spodziewaną klęskę na „opór populistów”. Mam często trudności w zrozumieniu, czym dla tych ludzie jest „populizm”. Mieli mnóstwo czasu, żeby zadziałać tak, żeby przeprowadzić zmiany bez zaciskania pasa znowu najbiedniejszym. Teraz kiedy w zasadzie można powiedzieć, że na zatrzymanie katastrofy jest już za późno, a można już tylko ograniczać straty, mówią ludziom, że oni ze swojego bogactwa nie zrezygnują, a za zmiany mają zapłacić przede wszystkim ci na dole. To budzi frustracje i owszem w niektórych przypadkach nawet wyparcie katastrofy ze świadomości.
Ale to oni ponoszą całą odpowiedzialność. Elity gospodarcze i polityczne. Byli ostrzegani, byłem też wśród ostrzegających. Czy mam satysfakcję? Nie mam. Wolałbym, żeby wszystko potoczyło się inaczej, ale mury ich zamków okazały się zbyt wysokie. Teraz te mury też się zaczną rozpadać. Ale szkoda, że tak późno. Za późno.
Tekst pierwotnie ukazał się na łamach Wolnelewo.pl