Opinie

Im nas mniej, tym lepiej

wPunkt
Im nas mniej, tym lepiej

„Nie wszyscy są w stanie dostrzec, że żyjemy w XXI, a nie w XIX wieku i obecnie o sile państwa w mniejszym stopniu niż liczba ludności decyduje potencjał ekonomiczny” – pisze Bolesław K. Jaszczuk.

fot. unsplash

Powszechnie wyśmiewana wypowiedź Jarosława Kaczyńskiego o kobietach, które dają w szyję zamiast rodzić, zwróciła uwagę szewca Fabisiaka na kwestię demografii. 

Coraz częściej słyszy się utyskiwania nad czekającą nas zapaścią demograficzną objawiającą się w spadku liczby nowych urodzeń. Do przyrostu liczby nowo narodzonych nie przyczynił się też sztandarowy projekt PiS znany jako 500+, a takie były jego pierwotne założenia a dopiero w drugiej kolejności pomoc socjalna dla rodziców. Gdyby było inaczej, to pięćsetzłotowe świadczenia wypłacane byłyby tylko ludziom poniżej pewnego progu dochodowego, jak to ma miejsce w przypadku czternastej emerytury. A tak, to do posiadania większej ilości dzieci mieli zostać zachęceni również bogaci biznesmeni oraz sowicie opłacani prezesi banków czy funkcjonariusze rozlicznych spółek skarbu państwa, dla których ta dodatkowa pięćsetka stanowi ułamek procenta ich comiesięcznych apanaży. I tu szewc Fabisiak widzi szansę dla lewicy. Jeżeli chce ona osiągnąć dobry wynik w wyborach parlamentarnych, to powinna lansować jakieś nośne społecznie hasło. Takim znakiem rozpoznawczym mogłoby być 600 czy nawet 700+, jednak wypłacane tylko osobom poniżej określonego poziomu dochodów, a nie wyżej wspomnianym krezusom.  

Jednak odnośnie żalów na temat malejącej liczby rodzących się dzieci a tym samym zmniejszenia się całej populacji RP szewc Fabisiak ma zdanie odmienne. I to nie dlatego, że lubi mieć własny pogląd niekiedy wbrew obiegowym opiniom, lecz przede wszystkim w oparciu o fakty i łatwo przewidywalne prognozy. Po pierwsze, już teraz zaczyna brakować nauczycieli i lekarzy pediatrów, a niedługo zabraknie też odpowiedniej liczby wychowawczyń w przedszkolach.

To jedna strona tego medalu. Z drugiej zaś strony na sytuację demograficzną należy patrzeć nie z pozycji realiów dnia dzisiejszego ale w perspektywie co najmniej 20 lat, gdy dzisiejsze oseski wejdą w wiek produkcyjny. Szewc Fabisiak zwraca uwagę na to, że wraz z postępem naukowo-technicznym znacznie zmniejszy się zapotrzebowanie na ludzką pracę, która w coraz większym stopniu będzie zastępowana przez pracę zautomatyzowaną, skomputeryzowaną itd. Oznacza to, że im więcej dzieci będzie się rodzić teraz, tym więcej będzie bezrobotnych w przyszłości. W użalaniu się nad czekającym nas wyludnieniem szewc Fabisiak dostrzega też obawę przed zmasowanym napływem imigrantów, którzy będą wykonywać pracę zamiast Polaków, których będzie coraz mniej, przez co Polską będą rządzić muzułmanie, Afrykanie i Chińczycy. Argumentacja jednak nijak się ma do wizji nowego typu pracy. I nie tylko. W krajach Europy Zachodniej już teraz pracuje liczna rzesza imigrantów i to nie oni tam rządzą, lecz krajowi politycy i partie polityczne, zaś indyjski premier Wielkiej Brytanii to tylko wyjątek potwierdzający regułę. Nie można też wykluczyć tego, że w przyszłości jeśli nie ustaną, to przynajmniej znacznie zmaleją przyczyny dzisiejszej masowej migracji będącej następstwem konfliktów zbrojnych. Można też mieć nadzieję, że kraje tzw. Trzeciego Świata w końcu przełamią impas rozwojowy i wyzwolą się z biedy będącej przyczyną obecnej emigracji zarobkowej. Być może spowoduje to odwrócenie się trendu i mieszkańcy zimnej Europy zaczną przemieszczać się do państw o cieplejszym klimacie. Nie są to bynajmniej rozważania z gatunku science fiction.  Szewc Fabisiak przypomina, że przed zaledwie kilku laty w okresie recesji wielu Portugalczyków emigrowało za pracą do swojej byłej kolonii – Angoli.

Za mniejszą liczbą obywateli przemawiają też i inne argumenty. Nie wszyscy są w stanie dostrzec, że żyjemy w XXI, a nie w XIX wieku i obecnie o sile państwa w mniejszym stopniu niż liczba ludności decyduje potencjał ekonomiczny. Dla ilustracji szewc Fabisiak podaje dwa przykłady. W liczącym zaledwie nieco ponad 600 tys. mieszkańców Luksemburgu, według danych Banku Światowego PKB na głowę ludności w ubiegłym roku wynosił 112 557,31 dolarów, podczas gdy w zamieszkałym przez ponad 168 milionów obywateli Bangladeszu – 6 019,52 USD. Podobnych porównań można by znaleźć znacznie więcej. Symptomatyczny w tym kontekście jest przykład Chin. Ten najbardziej zaludniony kraj świata potrzebował nie mało lat aby przy bardzo wysokim tempie wzrostu gospodarczego doprowadzić do likwidacji ubóstwa. Tak więc nie bójmy się, że będzie nas coraz mniej – z dużą dozą optymizmu zaważa szewc Fabisiak.

Tekst pierwotnie ukazał się na witrynie trybuna.info

Popularne

Do góry