Dalsza ponadpaństwowa integracja UE jest w interesie jej małych państw i narodów. Daje szanse skuteczniejszej kontroli wielkich korporacji – jak wykorzystują przyrodę, pracę i życie ludzie.
PiS prowadzi wojnę z UE na dwóch frontach. Pierwszy to hybrydowa kontrrewolucja kulturowa. Jej ofiarami są ostatnio kobiety. Ciąża może być dla nich śmiertelną chorobą, upokarzają je przymusem rodzenia potworków. Na drugim froncie PiS broni narodowych „czempionów” węglowodorowego sektora energetycznego. Dają one „dojne” miejsca pracy dla zaufanych towarzyszy, a także pozwalają zasilać funduszami parteitagi, różne instytuty dumy narodowej.
Dlatego PiS w walce z unijnym ustawodawstwem użyje wszelkiej dostępnej broni propagandowej, naciśnie wszystkie gruczoły emocjonalne polskiego patrioty. Tego zaś nic tak nie zaniepokoi jak powrót kolejnej Rzeszy, tym razem w postaci federacyjnej EU, w której Deutsche Bundesbank zastąpi Wehrmacht. Kolejny strach na lachy. Rzecz w tym, że trwający romans PiSu ze skrajnymi prawicowymi formacjami wykracza poza propagandową młóckę.
Tym razem najnowsze wcielenie polskiej prawicy przeformułowuje, wydawało się, już ustalony interes narodowy i strategię jego realizacji. Przyszedł czas otrzeźwienia dla wszystkich. Nawet dla tych, których drażnią wszystko wiedzący lepiej nadwiślańscy liberałowie spod znaku PO na czele z jej wymownym przewodniczącym – kataryniarzem miłych dla ucha melodii o demokracji, zdrowej rynkowej gospodarce, o przedsiębiorczości, najlepiej trwającej 16 godzin na dobę.
Nie każdej Rzeszy trzeba się bać
Przypomnijmy trochę faktów. Pierwsza Rzesza trwała do 1806 r. Składała się z 1800 jednostek o różnym statusie w hierarchii władzy, na szczycie znajdowali się elektorzy Rzeszy (m.in. król Czech i trzej arcybiskupi). Niżej była usytuowana kuria książąt w liczbie 235 w r.1792. Jeszcze niżej były wolne miasta i wioski cesarskie. Panowała tu dynamiczna równowaga między potęgą książąt i miast a koronowanymi władcami.
To ukształtowało wielowarstwową tożsamość przyszłych Niemców: obok narodowej, duma z przynależności do regionu i jego osiągnięć. Do tego trzeba dodać konieczność współżycia w całości złożonej z dwóch dużych wspólnot religijnych: protestanckiej i katolickiej, co prawda dopiero po wojnach religijnych.
Toteż wbrew potocznym skojarzeniom Rzesza to synonim różnorodności, wielu tożsamości, a także wymuszonej konieczności współżycia z innymi. W tym procesie dużą rolę odegrała luterańska rewolucja, także dla uksztaltowania się nowożytnej Europy. Bez cnót tolerancji i równości w życiu publicznym, także dla kobiet, nie byłoby Europy jaką znamy.
Rzeszę, którą straszy naczelnik państwa, urządzili dopiero pruscy władcy w l. 1871-1918. To było pierwsze narodowe państwo niemieckie. Dominowali w nim w centralnej administracji i w wojsku junkrzy pruscy, a wspierało ich konserwatywne mieszczaństwo. To wtedy wykształciło się (podobnie jak obecnie w pisowskiej Polsce) poczucie bezsilności wobec władzy państwowej, jak również przeczulenie na punkcie ochrony tożsamości narodowej.
Zagrażali jej zdaniem urzędowych propagandzistów – liberałowie, żydowski establishment, później także socjaliści. Traumatyczne doświadczenie III Rzeszy jest dobrze znane. To było państwo na początku bliskie ideałowi endecji i obecnym jej zmartwychwstańcom. Wiele każdej i każdemu w obecnej Polsce dają do myślenia słowa Adolfa Hitlera z 1 lutego 1933. Tuż po objęciu urzędu kanclerza powiedział w radiowym przemówieniu:
„Rząd narodowy będzie uważał za swoje pierwsze i najważniejsze zadanie przywrócenie duchowej i opartej na woli jedności naszego narodu. Zachowa i będzie bronić fundamentów, na których opiera się siła naszego narodu. Weźmie chrześcijaństwo za podstawę całej naszej moralności, rodzinę za jądro naszego ciała narodu i państwa – pod swoją silną obronę. Uczyni szacunek dla naszej wielkiej przeszłości, dumę z naszych prastarych tradycji, podstawą wychowania niemieckiej młodzieży. W ten sposób wypowie bezlitosną wojnę duchowemu, politycznemu i kulturowemu nihilizmowi” (Dzieje Niemców, Pomocnik Historyczny Polityki, nr 5/2021)
Czyż echo tych myśli nie odbija się wciąż w polskiej przestrzeni publicznej, zwłaszcza podczas parteitagów rządzącej formacji? Do tego trzeba dodać socjotechnikę słowa i pałki. Pierwsze rażą wszechobecną propagandą „mediów narodowych”, rozbudzają poczucie dumy narodowej, utrwalają wspólnotowe rytuały jak smoleńskie miesięcznice, patriotyczne wycieczki do kin aleją Jana Pawła II na filmy o żołnierzach wyklętych.
Na zapleczu czekają coraz lepiej wyposażone formacje paramilitarne. Do tego stygmatyzowanie Innych, np. odczłowieczanie uchodźców jako nosicieli „zarazków”, obcych religii, seksualnych zboczeńców. Kto więc buduje kolejną rzeszę? Nie przypadkiem to raczej polska narodowo-konserwatywna prawica? Najlepiej się ona czuje w towarzystwie postfaszystów włoskich Matteo Salviniego i radykalnej prawicy francuskiej Marine Le Pen, a nawet niemieckiej AfD.
Na ich nieszczęście obecna Unia to nie tylko unia dla biznesu – obszar wolnego przepływu kapitału, towarów, osób. To także stopniowo realizowany oświeceniowy ideał autonomii jednostki wobec zastanych tradycji (czyt. dogmatów panującej religii czy skonstruowanej z mitów narodowej tożsamości). A tej wolności jednostki strzeże wspólnotowe prawo i trybunały. Wiele hałasu o coś!
Jeśli chodzi o współczesne niemieckie społeczeństwo, to obecnie co czwarty Niemiec ma korzenie migracyjne. Wiele odmian ma też współczesny język tego kraju (Kanak Sprak, Kiezdeutsch). Historyczny horyzont Niemców skrócił się, do 12 lat epoki nazistowskich Niemiec. Niemiecki naród przepracował emocjonalnie traumę nazizmu i zbrodni ludobójstwa.
Symbolem tej zmiany stało się symboliczne uklęknięcie przez kanclerza RFN Willy Brandta przed pomnikiem Bohaterów Getta Warszawskiego w 1971 roku. Dla młodego pokolenia Niemców „wschodnie Niemcy” to dawna NRD. Co ważniejsze, strategię niemiecką wyraził w Akwizgranie w r. 1954 Konrad Adenauer, mówiąc, „dziś Europa jest naszym wspólnym przeznaczeniem”.
Dlatego popularne jest hasło „więcej Europy”, w tym także europejskiej armii. Sam Adenauer jest obecnie najpopularniejszym Niemcem, drugim Martin Luter, a trzecim Karol Marks, choć ta informacja zapewne nie uspokoi prawicy. To wynik sondażu stacji telewizyjnej ZDF, w którym w r. 2003 wzięło udział 3 mln osób.
Jaka jest i może być rola Niemiec we wspólnej Europie
Narodziny Eurolandu pozbawiły kraje członkowskie narzędzia makroekonomicznej polityki gospodarczej. Wcześniej państwo narodowe miało możliwość dewaluacji własnej waluty dla poprawy konkurencyjności eksportu. Skorzystała na tym gospodarka niemiecka, której konkurencyjność osłabiała mocna marka. Dodatkowo niemieckie firmy skorzystały z taniej pracy montażowej, głównie w Europie Środkowo-Wschodniej.
Ale największym, korzystnym na krótką metę, posunięciem było obniżenie jednostkowych kosztów pracy. Po tej reformie wydajność pracy na godzinę w Niemczech rosła w latach 1999-2011 o 1,2% rocznie, natomiast płace realne (płace nominalne skorygowane o inflację) zaledwie o 0,7% (za H. Flassbeckiem). Dlatego niemieckie towary i usługi stały się tańsze o 25% w stosunku do wyrobów gospodarek europejskiego Południa i prawie 20% względem Francji. By konkurować z firmami niemieckimi przedsiębiorcy z Francji czy południa Europy obniżali płace, dokonując tzw. wewnętrznej dewaluacji. W wyniku tej polityki pojawiła się nierównowaga makroekonomiczna w Eurolandzie, najpierw w Grecji.
Jednak siłą niemieckiej gospodarki jest innowacyjność przemysłu. Zajmuje ona czołowe miejsce w Globalnym Indeksie Konkurencyjności. Kluczową rolę odgrywa rozbudowane zaplecze badawczo-rozwojowe, wspierane finansowo przez państwo. Dzięki temu niemiecki przemysł charakteryzuje się wysoką jakością dóbr inwestycyjnych, zachowuje kluczowe gałęzie przemysłu w kraju, specjalizuje się w produktach wysokiej techniki.
Zresztą obecnie państwo niemieckie wspiera tworzenie przemysłowych czempionów, by mogły stawić czoła konkurentom z USA czy Chin. Niemcy stawiają na produkty i technologie, które trudno opanować bez bazy zaawansowanych urządzeń i techniki, a także bez kwalifikacji kadry inżynierskiej i robotników różnych specjalności. Przy czym robotnicy niemieccy zarabiają 10 razy więcej niż chińscy.
Tak wytworzonych produktów nie da się łatwo skopiować albo wytworzyć kosztem taniej robocizny w montowniach chińskich czy polskich. Ponadto, projekty kończące się wdrożeniem innowacyjnych towarów powstają w wyniku współpracy agend rządowych, uczelni technicznych i uniwersytetów z przemysłem i bazą laboratoryjną. Państwo finansuje ponad 80 Instytutów Plancka.
Posiadają one na wysokim poziomie laboratoria, w których prowadzone są badania w zakresie nauk podstawowych. Tu powstają fundamenty nowych kierunków badań i poszukiwań teoretycznych. Instytuty Plancka otacza sieć centrów technologicznych Fraunhofer-Gesellschaft.
Jej domeną są badania w zakresie nauk stosowanych. 60 instytutów badawczych Fraunhofera w połowie finansuje państwo, a w połowie firmy prywatne. Co ważne, projekty mogą być realizowane w bardzo długiej perspektywie czasowej. Dzieje się tak za sprawą cierpliwego kapitału. Otrzymujący granty od Fraunhofera na tworzenie centrów badawczych nie są oceniani przez pierwsze 5 lat. Później muszą pozyskać od prywatnych firm tyle środków finansowych, ile wynosił ich kapitał założycielski.
Natomiast w powstającej z kolan Polsce reforma Gowina dokonała kolonizacji nauki polskiej – wymusiła darmowy eksport wyników badań do anglosaskich centrów badawczo-rozwojowych. I tak zresztą bez globalnych firm nie da się obecnie przekształcić nawet największych odkryć w nowe technologie i innowacyjne produkty. Tak trwa polska peryferia. Jest w niej Factory, ale brak Ursusa.
Cały tekst pierwotnie ukazał się na łamach Trybuna.info