Czy zmniejszanie się populacji Polski jest groźne i czy można ten trend regulować? Pytanie powtarzane jest jak mantra. Ciągle mamy różne opinie, ale jasności brak. Jedną z odpowiedzi na problem spadku urodzeń i w efekcie wyludnianie się kraju jest hasło budowy nowych żłobków i przedszkoli. Te placówki powstają i paradoksalnie dzieci ciągle ubywa.
Może trzeba się zastanowić, co takiego się dzieje, że jeszcze kilkadziesiąt lat temu żłobków i przedszkoli było mało, a przyrost był. Nie będę się nawet starał odpowiedzieć, jaka jest przyczyna spadku urodzeń, temat jest złożony i jest wiele wątków nawet trudno powiedzieć, które są zasadnicze, a które tylko pozorne. Postaram się postawić kilka tez i niech szanowny czytelnik próbuje sam dać sobie odpowiedź.
Narzeczeńskie narzekania
Gdyby liczba urodzeń zależała od dobrych warunków materialnych i rzeczonych żłobków to jak wytłumaczyć, że bezpośrednio po wojnie, gdy było najgorzej, rodziło się najwięcej dzieci. Badacze twierdzą, że narzeczeństwa trwały krótko, ślub i zaraz rodziły się dzieci i to dużo. Może jest coś takiego jak instynkt stadny i po traumie wojennej powstaje masowy zew do odtworzenia populacji. Nie do mnie pytanie, jak na ten paradoks odpowiedzieć, są antropolodzy, psychologowie, niech myślą. Wszyscy wiemy, że najwięcej dzieci rodzi się właśnie w krajach biednych, wręcz tam gdzie wojna.
Spotkałem 20 lat temu Niemca w Hanowerze, Zamachowska jestem, ja do niego chyba Zamachowski. Urodziła mnie matka w 45 roku w obozie w Niemczech, tam jak matka Miller to i syn Miller, matka była Zamachowska. Powiedziałem mu, że jak by przyjechał do Polski, to musiałby chyba korygować nazwisko. Ten drobny przykład to właśnie kropla, która przelewa czarę i rozpoczynamy rozważania czy dobrze być bogatym. Uproszczone twierdzenia, że rozród zależy od bogactwa społecznego, jest tylko pustym domniemaniem, realnie jest dokładnie odwrotnie. Ludzie obcują płciowo najczęściej dla przyjemności, stosunek wyzwala hormony dające poczucie szczęścia i uspokojenia. Tak więc to właśnie w warunkach zagrożenia chętniej sięgamy po taki doping, gdy jest za dużo stresu. Konkluzja z wcześniejszych wywodów prowadzi do wniosku, iż im gorzej, tym lepiej – dla prokreacji oczywiście.
Nie chcą i nie muszą
Podstawowe pytanie, dlaczego kobiety współcześnie rodzą mało dzieci, odpowiedź prosta, one nie chcą i nie muszą mieć dużo dzieci. Przejdźmy do tego, dlaczego nie chcą? To właśnie współczesny dobrobyt nie daje bodźców do rozrodu, a nie odwrotnie. Co zmieniło się, że jeszcze nasze matki miały więcej dzieci. Tu wywód będzie dłuższy, bogactwo i zasobność. Na niby to samo, ale jest jednak różnica. Poprzednie pokolenia były zdecydowanie mniej bogate, ale za to zasobne. Polska jeszcze 50-100 lat temu to kraj rolniczo przemysłowy. Większość robotników epoki socjalizmu to byli chłoporobotnicy. Ci przykładowi chłoporobotnicy po pracy wracali do swego małego najczęściej gospodarstwa i tam żyli. Po wojnie miliony ludności wiejskiej przeniosła się do miast. Ściślej, to młodzi ludzie z prowincji uczyli się bezpłatnie i najczęściej nie wracali na prowincję. To dotyczyło nie tylko klasy chłopskiej, także zanikały i zanikają małe zakłady rzemieślnicze, sklepy itd. Miliony przeniosły się do miast, Warszawa cały czas rośnie. Wielkie galerie handlowe zabijają małe sklepy, chińska wytwórczość zabiła polskie rzemiosło. Ten proces cały czas się dzieje, depopulacja prowincji postępuje.
Wracam do różnicy pomiędzy bogactwem a zasobnością, każdy nawet drobny rolnik, rzemieślnik, sklepikarz miał jakiś kawałek pola, warsztat pracy, swoje narzędzia, był na swoim. On najczęściej żył skromnie albo nawet biednie, ale miał coś, czego nie mają bogate miliony młodych ludzi żyjących w wielkich aglomeracjach. Był panem swego przeznaczenia, gdy syn dorastał, dostawał on, jego żona kawałek pola jakiś inwentarz pomagała cała rodzina się pobudować i zaczynało się znojne życie, ale od razu na swoim. Gdy kowal się starzał, oddawał synowi kuźnię, pomagał się urządzić, tak samo sklep czy inne usługi. Współczesne pokolenie bogatych niewątpliwie młodych w mieście lub pod miastem żyje na bogato, apartament, dobry samochód, piękne wakacje w Grecji. To pokolenie to jednak pokolenie dobrze opłacanych wyrobników, oni nie są na swoim, jeżeli kogoś znajomego spytamy, kim jest – odpowie, że bankowcem, ale to w 99 procentach tylko pracownik banku. Te właśnie miliony młodych i bogatych wyrobników dziś się sądzi z bankami o kredyty frankowe, to oni czekają, drżąc przy coraz wyższych rachunkach za media i opłaty. System podatkowy wręcz wymusza, by wszystko było w leasingu lub na kredyt.
Niekończące się kariery
Młode małżeństwo, gdy chce wzorem dziadków coś zainwestować, by było na gorsze czasy, kupuje większe mieszkanie, bo przecież, nieruchomości zawsze będą drożały, ale gdy jest kryzys nikt nie odkupi drogiego mieszkania, nikt nie odkupi w dobrej cenie wypasionej fury. Jego dziadkowie jak się rodziły kolejne dzieci, dokupowali kawałek pola, dobudowywali oborę, rozmnażali trzodę i jakoś gorzej lub lepiej ciągnęli, bo powiększali majątek produkcyjny. Te pokolenia, które od zawsze były na swoim, żyły znojnie i biednie, lecz miały pewność losu i kolejne dzieci były czymś zwyczajnym. Młode zurbanizowane małżeństwa chcą i muszą się czegoś dorobić, by decydować się na powiększenie rodziny. Prawnik musi robić aplikacje, medycy specjalizacje inni chcą cośkolwiek spłacić z wielkich zadłużeń i dopiero potem decydować o dzieciach. „Diabelskie” pigułki znakomicie ułatwiają planowanie prokreacji, gdy para już trochę się ustabilizuje, to już zaczynają się problemy, rozwody, in vitro, covid, itd., itp.
Spajanie stadła
Gdy młode małżeństwo trwa dłuższy czas bez dzieci, rośnie szybko ryzyko rozpadu, jedno dziecko powiększa trwałość o 25 proc. 2,3 dzieci to szansa przetrwania rośnie proporcjonalnie. Dzieci spajają stadło, można obrazić się na męża, ale dla dobra dzieci wiele się „przetrwa” by one miały ojca. Jest jeszcze jeden czynnik, który rozkłada trwałość matrymonialną. Państwo opiekuńcze niby dobre, ono w rzeczywistości pomaga utrzymać popularność partiom rządzącym lub pomaga wygrywać wybory przez rozdawnictwo. Wszystkie programy typu 500 plus to jest oczywiście pomoc socjalna, ale bezwarunkowe rozdawnictwo obnaża swój polityczny charakter. Bogate państwo opiekuńcze jest niejako zastępstwem Pater Familias, ono daje odwagę do zerwania związku. Polska i wiele nam podobnych w świecie zaczyna być krajem singli. 100 lat temu przetrwanie samotnej starej panny lub starego kawalera to było wielkie ryzyko i męka życiowa. Gdyby chłop nie skosił i nie zebrał plonów, to zimą byłby głód, gdyby kobieta nie zrobiła pożywnego jedzenia, nie uprała bielizny nie zadbała o dzieci – to bieda. Tak więc małżeństwa trwały, bo musiały trwać. Teraz w zurbanizowanych, bogatych społecznościach można być razem albo równie dobrze nie być i wszystko w porządku. Ten przymus materialny trwania razem dawał większe szanse na prokreacje i mężczyźni i kobiety mają okresy pokoju i sporów, gdy po kolejnym kryzysie byli dalej razem to już mogło dojść do następnej okazji zbliżenia, teraz gdy tak łatwo żyć samodzielnie, to pokusa rozpadu związku jest łatwa.
Przełamywanie trendu nieśmiałością
Te rozważania demograficzne dotyczą nie tylko Polski. Cała Europa, Ameryka, Chiny przeżywają ten sam problem, u nas jest ujemna dzietność – 1,32 dziecka na dwoje dorosłych, w Chinach 1,15, na Ukrainie podobnie. Problem demografii dotyczy już całego globu, spadek oczywiście dotyczy tych regionów, gdzie rośnie bogactwo. 8 mld ludzi na ziemi to prawdopodobnie ciężar nie do utrzymania dla ekosystemu globalnego. Ta olbrzymia ilość ludzi będzie się stopniowo zmniejszać, ryzyko tkwi w tym, że na skutek szybkiego starzenia się ludności brakuje młodych do wsparcia starszych. Przykładowo Chiny zmniejszyły przyrost demograficzny, wzbogaciły się, młodzi ze wsi przenieśli się do miast, lecz teraz po zniesieniu ograniczeń młode Chinki już nie chcą mieć dużo dzieci. Młodych brakuje, a starsi wymagają opieki. Twierdzenia prezesa Kaczyńskiego o tym, że młode panny piją za dużo i dlatego nie ma dzieci to prostackie uproszczenie, można powiedzieć, że w naszej kulturze pije się mocne alkohole, jakoś w przeszłości mimo tego dzieci było więcej. Można się pośmiać, że prezes jako nie praktyk może nie wiedzieć, że dziewczyny i chłopaki jak już coś wypiją, to dużo łatwiej dochodzi do stosunku płciowego i jest szansa na dziecko. W moim pokoleniu, gdy się chodziło z dziewczyną i okazywało się, że ona jest w ciąży, wtedy z reguły związek się formalizował. Na prywatkach i podobnych imprezach pije się właśnie dla przełamania nieśmiałości. Abstynencja przedmałżeńska to w naszej kulturze byłby prawdopodobnie kryzys demograficzny. Problem prawdziwego alkoholizmu dotyczył i dotyczy wąskiego kręgu młodych. I ten alkoholizm jest bez znaczenia dla prokreacji. Więcej pytań niż odpowiedzi. Prostej recepty nie ma, ten elaborat to tylko mały kamyk do ogólnych rozważań.
Tekst pierwotnie ukazał się na witrynie trybuna.info