O tym, na czym Morawiecki zarabiał swoje miliony w Santanderze i tym, gdzie miał frankowiczów jako premier, mówi specjalistka od kredytów frankowych Karolina Marusińska-Bilbin, partner Kancelarii Radców Prawnych i Adwokatów KMB Legal w rozmowie z Tomaszem Borowieckim.
Wielkie larum zrobiło się, gdy w górę poszły stopy NBP, a za nimi oprocentowanie kredytów złotówkowych w bankach. Rząd natychmiast upichcił wakacje kredytowe, dzięki którym zadłużeni są w stanie osiągnąć wymierną korzyść. Szacuje się, że zadłużonych w złotówkach mamy ok. 2 mln osób. O pozostałych 400 tysiącach, które od lat płacą bankom haracz za wpuszczenie ich w kredyty liczone we franku szwajcarskim lub w euro nikt nie pisnął. Ani teraz, ani od wielu lat.
Rządzący dotychczas nie zaproponowali znaczącej pomocy dla frankowiczów, czy eurowiczów. A przecież kurs franka w ostatnim roku podniósł się o około 20 proc. O tyle wzrósł kapitał, który ci kredytobiorcy mają do spłaty i o tyle wzrosły, i tak już wyśrubowane od wielu lat raty kredytów “walutowych”. Kredytobiorcy z kredytami indeksowanymi lub denominowanymi we franku, euro lub w innych w walutach obcych zostali pozostawieni sami sobie.
Dla większości ludzi bank jest instytucją zaufania publicznego kontrolowaną przez Urząd Komisji Nadzoru Finansowego, bo przecież państwo czuwa, są dziesiątki służb, organizacji broniących klientów, a nade wszystko bankom powierzamy nasze pieniądze, które bezpiecznie leżą sobie na kontach.
Sprawa kredytów indeksowanych lub denominowanych we frankach szwajcarskich, euro lub w innej walucie obcej pokazała, że instytucje państwowe nie działały tak jak powinny. W szczególności żadna z instytucji nie zareagowała, kiedy banki zawierały z setkami tysięcy osób de facto nienegocjowalne dla nich umowy, dzięki którym całe ryzyko pozostawało po stronie klienta, zaś banki na mocy takich umów odnosiły wyłącznie korzyści. Bank nie ryzykował nawet pożyczoną klientowi kwotą kredytu, bo była ona zabezpieczona hipoteką na nieruchomości, którą w przypadku niespłacania rat można było zlicytować a pożyczone środki pieniężne odzyskać. Klient, który kilkanaście lat temu pożyczał złotówki przeliczane na franki po kursie 2 złote za franka, dziś spłaca te franki po 5 zł, a za chwilę może po 10 lub 15 zł. Banku to nie obchodzi, gdyż całe ryzyko ponosi klient.
Na biednych ponoć nie trafiało. Od zawsze media trąbiły, że frankowicze byli na tyle bogaci, że wręcz chcieli kredytów frankowych.
Często było odwrotnie. Osoby zaciągające kredyty tzw. “walutowe” we frankach zazwyczaj osiągały niższe przychody od tych, którym bank udzielał kredytów złotowych. Zgodnie z polityką kredytową banków klienci, którzy nie mieli zdolności kredytowej na zaciągnięcie kredytu w złotówkach, otrzymywali taką zdolność do zaciągnięcia kredytu w walucie obcej. A tym, którzy mieli zdolność kredytową na zaciągnięcie kredytu w złotówkowego, proponowano kredyty frankowe lub eurowe na znacznie wyższą kwotę kredytu wypłacanego w złotówkach. Niższe raty kredytu “walutowego” tłumaczono niższymi stopami oprocentowania dla tego typu kredytu. Właśnie dzięki tym zabiegom przez całe lata kredyty frankowe były najpopularniejszym produktem sprzedawanym przez banki.
I wypłacano im te franki?
Skądże. Klient dostawał na swoje konto złotówki. Bank przeliczał początkowe saldo kredytu po kursie kupna waluty a miesięczne raty kredytowe już po kursie sprzedaży waluty. Przy czym nie przeliczał ich po średnich kursach NBP, ale po dowolnie ustalanych przez siebie kursach kupna i sprzedaży, oczywiście znacznie korzystniejszych dla banku. Transakcje tzw. “wymiany waluty” były wirtualne. Ciekawe jest również to, że do 2004 r. banki w tego typu umowach przeliczały zarówno saldo jak i raty kredytów “walutowych” po średnim kursie NBP. Dopiero później, w nowych, wzorcach umów wprowadziły dla siebie dodatkowe źródło dochodu od nieświadomych klientów, czyli wspomniany już tzw. spread walutowy sięgający nawet kilkunastu procent.
Długo trwał ten walutowy przekręt?
Najczęściej spotykamy się z niedozwolonymi postanowieniami w umowach kredytowych z lat 2001 – 2011. Od 1 lipca 2014 roku tj. od czasu wprowadzenia w Rekomendacji S Komisji Nadzoru Finansowego (KNF) banki nie mogą udzielać kredytów hipotecznych w walutach obcych, jeśli klient nie osiąga w nich trwałych dochodów (na przykład kredyt w euro otrzymają tylko osoby zarabiające w tej walucie).
Na czym ten numer z frankami konkretnie polegał?
Przede wszystkim na tym, że sprzedawano kredyt, który dla większości kredytobiorców był niespłacalny. Wskutek tego, że pożyczone złotówki są przeliczane na franka lub inną walutę obcą, klient zawsze ma do spłaty dużo więcej, niż pożyczył. Nie tylko bowiem wysokość rat wyrażana jest w wartości waluty szwajcarskiej, ale również saldo kredytu. Wraz z jej wzrostem rośnie bowiem kwota salda kredytu. Dzięki temu mechanizmowi dochodziło do sytuacji, że kredytobiorcy byli zmuszeni sprzedawać kupione za kredyty “walutowe” mieszkania a całą kwotę oddawali bankom i okazywało się, że to nie wystarcza na spłatę kredytu. Frankowicze lub eurowicze zostawali więc w sytuacji, kiedy nie mieli zarówno środków pieniężnych, jak i mieszkania, ale także pozostawali z zadłużeniem na kilkadziesiąt lub kilkaset tysięcy złotych. Pytanie, ile rodzin się rozpadło lub ile osób podupadło na zdrowiu z powodu napięć i stresu spowodowanych rosnącymi ratami i kredytem niemożliwym do spłaty?
Klienci nie wiedzieli w co wchodzą?
Nie. Pracownicy banków w rozmowach zręcznie omijali lub minimalizowali kwestię ryzyka kursowego, opowiadając, że frank to najbardziej stabilna waluta, po czym przechodzili do opowieści o korzyściach z niższych rat. To w sądach podkreślają wszyscy frankowicze i eurowicze.
Państwo tego masowego oszustwa nie widziało?
Może nie chciało widzieć? Pierwszym działaniem państwa polskiego było uchwalenie ustawy antyspreadowej, dopiero w 2011 r. Wbrew nadanej nazwie, ustawa ani nie zabroniła bankom naliczania spreadu, ani nie zmusiła banków do przeliczania rat według średniego kursu NBP z dnia wpłaty, tylko umożliwiła kredytobiorcom “pomijanie wysokiego spreadu walutowego poprzez osobiste zakupy franków lub euro w kantorach i spłat rat bezpośrednio w walucie”. Frankowiczom o ułamek procenta to ulżyło. Okazało się bowiem, że marże kantorów były dużo niższe niż bankowy spread wynoszący czasem nawet kilkanaście procent.
Ale były protesty, na czele których przed stawali działacze partyjni. Widać więc, że politycy również mieli świadomość problemu.
Tak, obok chęci zdobycia pokaźnego elektoratu również wielu z nich miało kredyty frankowe lub eurowe. Franki pojawiały się więc we wszystkich kampaniach wyborczych. Każda opcja polityczna obiecywała, że problem rozwiąże. Mnożyły się pomysły i obietnice. Z początkowych wielokrotnych i szumnych obietnic przewalutowania kredytów frankowych na złote, czyli wstecznego przeliczenia kredytów na złotówki po kursie z dnia wypłaty kredytu szybko się wycofano. Jak przychodziło co do czego, to okazywało się, że lobby bankowe jest zbyt silne a Komisja Nadzoru Finansowego (KNF), zamiast wcześniej nadzorować banki, studziła zamysły polityków argumentując, że sektor bankowy nie przetrzyma tego typu sanacyjnych pomysłów.
Skończyło się na tym, że na przełomie września i października 2015 r. uchwalono jedynie ustawę o wsparciu kredytobiorców, którzy zaciągnęli kredyt mieszkaniowy, niezależnie od waluty, z jaką powiązany jest ich kredyt oraz znajdujących się w trudnej sytuacji finansowej. Nota bene zaktualizowanej w 2020 r. Coś, czym chwalą się banki i władza do dziś, a co nie działa z tej prostej racji, że procedury skorzystania z pomocy Funduszu Wsparcia Kredytobiorców odstraszają każdego, kto potrzebuje wsparcia, a na dodatek kryteria finansowe, które muszą spełnić ludzie starający się o pomoc w spłacie, są na poziomach dla osób z prawem do zasiłku społecznego, a nie dla ludzi zarabiających jakiekolwiek, choćby niewielkie pieniądze.
Pozostałej, znacznej większości kredytobiorców, która pozostała z problemem sama, poradzono iść do sądu w celu samodzielnego rozwiązania swojego problemu, a dla ułatwienia tej drogi również w 2015 r. zmieniono ustawę o kosztach sądowych w sprawach cywilnych, obniżając (obowiązującą do dziś) opłatę sądową za wniesienie pozwu o roszczenia wynikające z czynności bankowych od strony będącej konsumentem w wysokości tysiąca złotych. Między innymi to umożliwiło frankowiczom lub eurowiczom dochodzenie swoich praw i środków pieniężnych na drodze sądowej.
Władza polityczna umyła ręce i zrzuciła problem na władzę sądowniczą.
Sądy powszechne przez lata wypracowały korzystną dla kredytobiorców frankowych lub eurowych linię orzeczniczą, jakiej nie byłby w stanie zaproponować żaden rząd.
Przez lata?
Tak, bo jeszcze w roku 2016 większość sędziów nie dostrzegała tego, że zapisy umów o kredyt “walutowy” zawierają niedozwolone postanowienia. Początkowo banki w znakomitej większości wygrywały z kredytobiorcami, których pozwy były oddalane. Następnie linia orzecznicza zaczęła ewoluować i sądy rozpoczęły orzekać tzw. “odfrankowienie” lub “uzłotowienie”, czyli uznanie kredytów frankowych od początku za udzielone w złotówkach przy zachowaniu oprocentowania zawartego w umowie bazującego m. in. na LIBOR CHF lub EURIBOR.
Wszystko zmieniło się 3 października 2019 r. po orzeczeniu Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej (TSUE) w sprawie (C-260/18) państwa Dziubak, kiedy Trybunał wskazał możliwość uznania nieważności całości umowy. Od tej chwili frankowicze zaczęli masowo wygrywać z bankami i uzyskiwać zwroty wpłaconych do banku pieniędzy.
Masowo? Czyli nie wszyscy?
Należy pamiętać, że każda sprawa ma charakter indywidualny i będzie badana przez sądy krajowe, co może nadal skutkować różnymi rozstrzygnięciami. Zdarzają się sędziowie, którzy wciąż nie widzą w umowach frankowych lub eurowych niczego wadliwego. Szczególnie widać to w przypadku pozwów zbiorowych przeciwko bankom. Jednak w tej chwili można powiedzieć, że znamienita większość spraw jest wygrywana przez profesjonalnych Pełnomocników kredytobiorców frankowych lub eurowych. Według naszych szacunków to ponad 95 proc.
Kto przegrywa?
Zazwyczaj kredytobiorca, którego umowa nie zawierała zapisów abuzywnych lub który indywidualnie negocjował zapisy umowy z bankiem albo każdy, kto nie uzyska w oczach sędziów statusu konsumenta. Czyli kogoś, kto środki z wypłaconego kredytu frankowego przeznaczył na inny cel niż własne potrzeby mieszkaniowe lub konsumpcyjne. To jest na cel inwestycyjny lub związany z działalnością gospodarczą. Prawnicy bankowi skrupulatnie sprawdzają, czy frankowicz w zakupionej nieruchomości za kredyt prowadzi(ł) działalność gospodarczą. Ale to powoli też się zmienia. I coraz więcej przedsiębiorców uzyskuje korzystne orzeczenia w sądach i unieważnia swoje umowy kredytowe.
Unieważnia, czyli konkretnie co?
W przypadku orzeczenia stwierdzenia nieważności umowa traktowana jest, jakby nigdy nie została zawarta, a strony są zobowiązane do wzajemnego zwrotu wszystkich świadczeń tj. bank zwraca wpłacone prowizje i raty, a kredytobiorca zwraca otrzymaną kwotę kredytu lub jedna ze stron jest zobowiązana do zwrotu nadwyżki salda rozliczeń. Hipoteka na nieruchomości upada, a kredytobiorca odzyskuje swobodę dysponowania tą nieruchomością.
Upraszczając: jeżeli spłaciliśmy bankowi kwotę kredytu, którą otrzymaliśmy w złotych, to nic już nie jesteśmy bankowi winni, a w przypadku takiej nadwyżki, bank zwraca kredytobiorcy nadpłacone kwoty. W większości przypadków naszych klientów to bank zwraca nadwyżkę spłat rat ponad otrzymany kredyt.
Szacuje się, że na 900 tys. zawartych w Polsce umów “walutowych” nadal jest ok. 400 tysięcy aktywnych kredytów. Ilu ich posiadaczy nie próbowało jeszcze powalczyć o unieważnienie umowy?
Szacuje się, że do czerwca 2022 r. do sądów powszechnych w Polsce wpłynęło już około ponad 120 -150 tys. pozwów frankowiczów i eurowiczów przeciwko bankom, co nie stanowi nawet 15 proc. całości zawartych tego rodzaju umów o kredyt walutowy. Oznacza to, że ponad 85 proc. zawartych tego rodzaju umów, w tym aktywnych, w pełni spłaconych (także 10 lat temu i wcześniej) lub już wypowiedzianych może być przedmiotem postępowania sądowego.
Przez lata politycy mamili setki tysięcy frankowiczów obietnicami ugód z bankami.
Oferowane programy ugód tylko zachęcają do działania sądowego frankowiczów i eurowiczów, którzy nie planowali złożyć pozwów, a jednocześnie banki swoimi mizernymi propozycjami ugód przekonują tych, którzy się wahali lub tylko rozważali pozwanie swojego banku. Frankowicze w większości nie przystają na bankowe propozycje ugód (w tym wzrost nowej raty w złotówkach), czyli akceptację aktualnego „wirtualnego” salda kredytu, zrzeczenie się przysługującym im roszczeń a po przeanalizowaniu zarówno propozycji ugody i korzyści z unieważnienia umowy decydują się pozwać bank. Z analizy propozycji ugodowych banków lub propozycji KNF wynika, że frankowicz lub eurowicz, przystając na ofertę banku dotyczącą ugody, może liczyć na oszczędności do 30 proc. aktualnych i pozostających do spłaty kosztów, wysokości kapitału i odsetek. Ponadto ostatnie podwyżki rynkowych stóp procentowych w Polsce powodują, że konwersja tych kredytów staje się jeszcze mniej atrakcyjna dla klientów.
To mało, wobec tego co orzekają sądy.
Część kredytobiorców jest nieświadomych swoich praw i korzyści ze stwierdzenia nieważności umowy o kredyt. Kredytobiorcy często nie wiedzą m.in. o możliwości skutecznego dochodzenia swoich roszczeń samodzielnie np.: bez byłego małżonka lub innego kredytobiorcy, a nawet przez kredytobiorców będących pracownikami banku lub dyrektorami banku. Ponadto linia orzecznicza sądów na bieżąco się zmienia. Aktualnie prowadzimy z sukcesami sprawy dotyczące umów wcześniej uznawanych za niemożliwe do unieważnienia m.in. zawartych przed 2004 rokiem, spłacanych od początku bezpośrednio w walucie lub zawartych z Deutsche Bank, Fortis Bank po 2006 roku. Dlatego warto skonsultować się z profesjonalną kancelarią, nawet jeśli komuś wydaje się, że nie ma możliwości lub nie warto zajmować się jego umową kredytową.
W ostatnim czasie część banków informuje o rozpoczęciu procedury wysyłania do klientów, z którymi prowadzą spór sądowy o unieważnienie umowy kredytowej, wezwań do zapłaty o zwrot wypłaconego kapitału kredytu niekiedy dodatkowo powiększonego o wynagrodzenie za korzystanie z kapitału.
Powyższe działania banków po pierwsze ma oddziaływać odstraszająco na kolejnych kredytobiorców rozważających pozwać bank, a po drugie ma na celu zapobieżenie przedawnieniu roszczeń banków o zwrot wypłaconej nominalnej kwoty kapitału kredytu oraz ewentualnie umożliwić złożenie skutecznego wniosku o potrącenie i w konsekwencji rozliczenie roszczeń stron po wyroku sądowym per saldo. Zgodnie z aktualną linią orzeczniczą bankom, co do zasady, przysługuje roszczenie o zwrot nominalnej wypłaconej kwoty kredytu, jednakże takie roszczenie powstaje dopiero po prawomocnym stwierdzeniu przez sąd nieważności umowy kredytowej i zasądzeniu od banku na rzecz kredytobiorcy zwrotu kwot wpłaconych w wykonaniu nieważnej umowy kredytowej. Tym samym roszczenia banków o zwrot nominalnej kwoty kredytu są bezpodstawne do czasu prawomocnego zakończenia postępowania sądowego w przedmiocie stwierdzenia nieważności umowy kredytowej. Roszczenia o “wynagrodzenie za bezumowne korzystanie z kapitału”, zgodnie z aktualną linią orzeczniczą nie są zasadne i są w całości oddalane przez sądy.
Ponadto w ocenie Rzecznika Finansowego, Rzecznika Praw Obywatelskich i Urzędu Ochrony Konsumenta i Konkurencji (UOKiK) oraz w orzecznictwie sądów żądanie banku, po unieważnieniu kredytu frankowego, o „wynagrodzenia za korzystanie z kapitału” jest sprzeczne z celami Dyrektywy 93/13 EWG i udzielonej konsumentowi na jej podstawie ochronie oraz nie znajduje oparcia w polskich przepisach.
Mówi się wiele długotrwałości procesów z bankami.
W ostatnich czasie decydujące znaczenie dla frankowiczów zdobył XXVIII Wydział Cywilny Sądu Okręgowego w Warszawie tzw. wydział frankowy, dzięki któremu postępowania prowadzone są szybciej, sprawniej niż wcześniej. Większość sędziów tzw. “wydziału walutowego” posiadających największe doświadczenie w tego typu sprawach udziela zabezpieczenia roszczeń na czas procesu w postaci wstrzymania obowiązku spłaty rat w przypadkach, w których nastąpiła spłata otrzymanego kapitału kredytu w złotych. Niestety z powodu rosnącej liczby spraw, takich wydziałów powinno być w skali kraju jeszcze kilka.
Można przestać spłacać przed zakończeniem procesu?
W przypadku uprawdopodobnienia przez kredytobiorcę roszczenia o ustalenie nieważności umowy i interesu prawnego oraz spełnienia warunku spłaty w ratach kapitałowo-odsetkowych otrzymanego od banku kapitału kredytu, kredytobiorca może otrzymać od sądu postanowienie o wstrzymaniu płatności rat. Sędziowie niemal zawsze przychylają się do naszych wniosków o wstrzymanie płatności przez kredytobiorcę rat. Ale to dopiero pierwszy z benefitów, które uzyskuje się w sądzie. W sytuacji, gdy dochodzi do sądowego stwierdzenia nieważności umowy, kredytobiorcy, którzy zapłacili bankowi więcej ponad otrzymaną kwotę kredytu w złotych, uzyskują od banku zwrot nadpłaconych rat i kosztów okołokredytowych i to wraz z odsetkami ustawowymi za opóźnienie.
Skąd frankowicz lub eurowicz ma wiedzieć, że zapłacił bankowi tyle, ile od niego dostał? Nikt normalny nie sumował tego przez kilkanaście lat.
Z naszego doświadczenia wynika, że większość kredytobiorców, która jest w połowie okresu spłacania kredytu, bez dłuższych okresów karencji w spłacie, najprawdopodobniej spłaciła już otrzymany kredyt i ma nadpłatę do odzyskania. Na podstawie analizy umowy kredytowej doświadczony zespół wykwalifikowanej kancelarii jest w stanie oszacować wysokość spłaconych do banku kwot. Możliwe jest również uzyskanie bezpośrednio w banku zaświadczenia o przebiegu kredytu.
Już teraz warto zadbać o finansowe bezpieczeństwo i spokój swój i swojej rodziny i umówić się na konsultację prawną z doświadczonym prawnikiem W części Kancelarii, jak u nas jest bezpłatna. Uwolnienie od niekorzystnego zobowiązania kredytowego jest możliwe do realizacji.
A może tak mało pozwów bierze się stąd, że frankowiczów na wynajęcie profesjonalnego prawnika do walki z bankami po prostu nie stać?
Mamy rozeznanie w sytuacji prawnej i finansowej kredytobiorców, w związku z tym zawsze proponujemy jasne i elastyczne zasady wynagrodzenia, aby umożliwić wszystkim potrzebującym profesjonalną reprezentację przed sądem.
Popyt na prawników dla frankowiczów przełożył się na wzrost ich podaży. Mnóstwo adwokatów, dotąd specjalizujących się w sprawach karnych i rodzinnych, zaczęło w ostatnich miesiącach być specjalistami od franków. Są nimi?
Nasz zespół ma kilkuletnie doświadczenie w prowadzeniu i wygrywaniu spraw kredytów indeksowanych lub denominowanych we frankach, euro lub w innych walutach obcych. Znamy argumenty drugiej strony i potrafimy skutecznie kontrargumentować i wygrywać. Na bieżąco monitorujemy orzecznictwo polskie i europejskie, aktualizując plan najlepszych i indywidualnie dopasowanych działań. Dzięki temu wygrywamy z bankami, uzyskując dla klientów maksymalne korzyści prawno-finansowe. Czy tego można się nauczyć z dnia na dzień?
Jakimi kryteriami ma się posługiwać frankowicz szukający prawnika?
Ostrożność, rozwaga, korzystanie z rekomendacji znajomych. Należy zwrócić uwagę, że decyzja o skierowaniu sprawy do sądu, powinna zostać poprzedzona rzetelną i wnikliwą analizą profesjonalnego i doświadczonego zespołu prawno-finansowego. Jakkolwiek bowiem w sprawach kredytów walutowych zapada coraz więcej korzystnych orzeczeń, to każdy przypadek należy indywidualnie ocenić, przy uwzględnieniu okoliczności konkretnej sprawy. Sąd bada bowiem konkretny przypadek konkretnej umowy kredytowej. Naprawdę warto więc skorzystać z pomocy wyspecjalizowanej w tym zakresie kancelarii. To się opłaca każdemu.
trybuna.info