Poprzedzona powrotem Donalda Tuska awantura wokół forsowanego przez partię rządzącą Lex TVN ostatecznie przywraca polskiemu życiu publicznemu wszystkie aż zbyt dobrze znane – i wciąż tak samo ponure – schematy, w których trudno wykonać jakikolwiek naprawdę sensowny ruch.
Po krzepiących wiosennych wydarzeniach kiedy parlamentarna Lewica na chwilę postanowiła odrzucić liberalne szantaże i zagrać o wysokie stawki, wysuwając kandydaturę Piotra Ikonowicza na urząd RPO oraz popierając Krajowy Plan Odbudowy, ostatnie dni i tygodnie znowu nie są miłe dla wszystkich osób, którym marzy się niezależna i prospołeczna polityka.
Poprzedzona powrotem Donalda Tuska awantura wokół forsowanego przez partię rządzącą Lex TVN ostatecznie przywraca polskiemu życiu publicznemu wszystkie aż zbyt dobrze znane – i wciąż tak samo ponure – schematy, w których trudno wykonać jakikolwiek naprawdę sensowny ruch.
Przyłączenie się z buntowniczą pieśnią na ustach do gromadzącego się pod sejmem tłumu obrońców czołowej prywatnej stacji telewizyjnej byłoby ciężkim frajerstwem. Nie miejsce tu na – skądinąd pewnie potrzebne – rozważania nad szkodliwą, czy w najlepszym wypadku niezbyt wartościową, komercyjną papką serwowaną z Wiertniczej; wystarczy pomyśleć o roli TVN-u w całościowym pejzażu społecznych antagonizmów, starć interesów i politycznych dążeń.
Nie jesteśmy w jednej drużynie
Mówiąc krótko, należący do amerykańskiej korporacji wielki rynkowy moloch z samej swojej istoty stoi i będzie stał na straży niesprawiedliwego status quo, w którym koszmarnie bogaci akcjonariusze ze swoimi menedżerskimi przybocznymi górują nad niezamożną większością. Przemilczenie finalnie zwycięskiego strajku w zakładzie Paroc Polska nie jest tutaj przypadkiem.
To właśnie z szeregów gwiazd TVN-u i innych zaprzyjaźnionych mediów rekrutują się najgłośniejsi wrogowie tak umiarkowanego pomysłu jak zastąpienie ryczałtowej składki zdrowotnej dla samozatrudnionych składką liniową – ich skuteczność w formatowaniu opinii publicznej można zmierzyć poziomem przekonania o tym, że proponowane zmiany okażą się niekorzystne.
Wściekła obrona swoich przywilejów przez rozmaitych Jarosławów Kuźniarów jest w stanie storpedować nawet najbardziej nieśmiałe egalitarne reformy, dysponują oni bowiem bardzo sprawnymi narzędziami. Nawet ktoś tylko minimalnie zorientowany w polskiej specyfice nie powinien być zdziwiony, że wiec sprzeciwu wobec nowelizacji ustawy zamienił się w fetę na cześć potencjalnie groźniejszego niż Kaczyński Tuska, a zdjęciami z protestu w portalach społecznościowych podzielił się oczadziały ekstremista Balcerowicz. Powtarzanie tego, że korporacyjne media wcale nie są wolne zakrawa już o banał, warto jednak czasem go sobie przypomnieć.
Prawdopodobnie jednak frajerstwem byłoby również przyłączenie się do dowodzonych przez Marka Suskiego zastępów pogromców firmy z siedzibą w warszawskim Wilanowie. Nie chodzi tu o żaden strach przed skowytem Tomasza Lisa i atakami platformerskich trolli z sekty #SilniRazem – tego lewica już dawno powinna się raz na zawsze pozbyć.
Sam wciąż mam nadzieję, że doczekam dnia, w którym lewicowi posłowie i lewicowe posłanki będą mieli okazję zagłosować za likwidacją podatku liniowego dla przedsiębiorców, zakazem spekulacji mieszkaniami czy demokratyzacją zakładów pracy i absolutnie nie będzie mi ani trochę przeszkadzać jeżeli zrobią to wspólnie z PiS-em.
Tu nie chodzi o walkę z wielkim kapitałem
Tam, gdzie gra dotyczy realnych dobrych zmian, sojusznikiem może być również klerykalne ugrupowanie w tematyce socjalnej wciąż przewyższające swojego największego konkurenta. Problem w tym, że w obecnym dążeniu do eliminacji amerykańskiego Discovery z polskiego rynku medialnego w ogóle nie widać takich intencji ani możliwych do przewidzenia skutków. Piszę to jako osoba, która jako jedna z nielicznych w swojej bańce popierała (i nadal popiera) wysunięty zimą tego roku projekt podatku medialnego, również przyjętego po liberalnej stronie z należytą furią – Kaczyńskiemu nie chodzi dziś o żadne antykapitalistyczne, emancypacyjne czy nawet suwerennościowe cele.
Mamy pełne prawo zakładać, że jego związane z TVN-em zamiary koncentrują się na chęci urządzenia całej sfery publicznej po swojemu i osiągnięciu (przepraszam za ten pretensjonalny wyraz) dyskursywnej hegemonii; być może w mniej lub bardziej słusznym przekonaniu, że liberałowie cieszyli się nią przez długie lata, a nietraktowana przez nikogo poważnie telewizja publiczna to wciąż relatywnie słaby as w rękawie.
Nie chcę oceniać, czy spełnienie marzeń Kaczyńskiego oznaczałoby naprawdę poważny uszczerbek dla polskiej demokracji; tej w peryferyjnym kapitalizmie zawsze jest niewiele, stanowi też ona dość ciężki orzech do zgryzienia, ponieważ w pewnych obszarach może się mieć lepiej, a równocześnie w innych gorzej.
Wystarczy jednak dość trzeźwa myśl, że nie ma po co czynnie popierać pisowskiej strategii politycznej, o ile nie stoi za nią szansa na jakąś naprawdę pozytywną zmianę (tak jak miało to miejsce np. w przypadku 500+, czy dziś może mieć miejsce w przypadku Polskiego Ładu). Dopóki nie wiąże się to z nadzieją na poprawę warunków życia zwykłych ludzi, niech pan Jarosław toczy swoje wojenki z Michnikiem, Tuskiem i Fajnopolakami samodzielnie.
Na miłe słówka przyjdzie czas
Co do kłótni o reasumpcję głosowania i łamanie prawa czy też parlamentarnego obyczaju – nie jestem szczególnym politycznym estetą i uważam, że czasami warto pojechać po bandzie, o ile da się w ten sposób osiągnąć coś naprawdę ważnego. Szkoda jednak, że podobnej determinacji Kaczyńskiemu nie starczyło rok temu do przepchnięcia przez sejm piątki dla zwierząt, czy też przy próbach wprowadzenia programu mieszkaniowego albo dziś kiedy ważą się losy delikatnej korekty systemu podatkowo-składkowego. W starciu z potężnym przeciwnikiem – zarówno lobby futrzarzy, jak i deweloperów albo przepłacanych celebryckich trutni – metody z pogranicza legalności mogą bywać przydatne.
Tam jednak, gdzie idzie przede wszystkim o zrobienie dobrze własnemu środowisku, takie gwałtowne działania mogą wydawać się jedynie żałosne. Panowie i panie z PiS-u – stańcie do walki o coś istotnego, a będzie można Was rozgrzeszać z wątpliwych prawnie ruchów, ale jeśli bijecie się tylko o samych siebie, wygląda to dosyć groteskowo.
Nie wiem, co zrobiłbym dzisiaj na miejscu polityków i polityczek Lewicy – jakimś dopuszczalnym wyborem być może byłoby zagłosowanie przeciw, ale tak żeby, wzorem właśnie zdymisjonowanego wicepremiera, się nie cieszyć albo szczególnie się z tym nie obnosić. Godnym rozważenia, ale bardziej kosztownym rozwiązaniem byłoby również wycofanie się z pola bitwy, w której nie można z czystym sumieniem stanąć po żadnej ze stron. Z pewnością jednak kiepskim pomysłem byłoby wejście w rolę zdyscyplinowanych żołnierzy jednej lub drugiej armii.
Nie wspominam tu w ogóle o Pawle Kukizie, ponieważ nie ma szczególnie o czym – oburzenie faktem, że poparł panującą prawicę byłoby mniej więcej tak samo owocne poznawczo jak oburzenie tym, że Barbara Nowacka wsparła w wyborach prezydenckich Rafała Trzaskowskiego. Koń jaki jest, każdy widzi i – cytując pewien niezagospodarowany krasomówczy talent – szkoda na to strzępić ryja.