Wracamy do rzeczywistości. mBank zwolnił dyscyplinarnie przewodniczącego związku zawodowego m.in. za to, że poinformował o założeniu związku – informuje Adriana Rozwadowska. Gdyby redaktorzy naczelni Wyborczej czytali ze zrozumieniem częściej jej teksty w ich własnym piśmie, może lepiej rozumieliby sytuację w Polsce…
Problem zwolnień związkowców i aktywistów pracowniczych to plaga. Prawo i tutaj okazuje się całkowitą fikcją literacką. Nie ma miesiąca, żeby nie pojawiły się informacje zwolnieniach lub szykanach. Ostatnio zwolniono działaczkę związkową OZZIP z Amazona, o czym już pisałem. 26 listopada w jej sprawie odbyła się pikieta w Warszawie.
Inna sytuacja: przewodniczący NSZZ „Solidarność” w koneckiej mleczarni, po ujawnieniu przypadków zastraszania pracowników w zakładzie, został 1 października dyscyplinarnie zwolniony z pracy za ciężkie naruszenie obowiązków pracowniczych, o czym informowało Radio Kielce.
16 sierpnia w trybie dyscyplinarnym zostało zwolnionych trzech związkowców reprezentujących ratowników medycznych zrzeszonych w Ogólnopolskim Związku Zawodowym Ratowników Medycznych. Wcześniej były podobne zdarzenia na Poczcie (tak, firmy państwowe nie są wolne od tego zjawiska).
I tak dalej i tak dalej. Sam opis zdarzeń z tego roku zająłby mi sporo miejsca. Prawo jest fikcją. Mamy rozmaite cudowne zapisy o rozmaitych wolnościach i uprawnieniach, ale o ile nie dotyczą ochrony zamożnych i wpływowych, to egzekwowanie ich jest koszmarem.
Co z tego, że np. za dwa lata związkowców przywrócą do pracy, skoro organizacja zostanie sparaliżowana, albo rozbita? Owszem. Na przykład – Rejonowe Przedsiębiorstwo Zieleni i Usług Komunalnych w Kielcach musi zapłacić odszkodowanie za zwolnienie dyscyplinarne chronionego związkowca – uznał Sąd Okręgowy w Kielcach. To była lokalnie głośna sprawa. Pracownik wypowiedzenie dostał w pudełku po czekoladkach, co ujawnia poziom poczucia bezkarności ze strony zatrudniających.
Mogą tak się czuć, bo wiele firm koszt odszkodowań „wrzuca sobie” ryzyko. Te koszty nie są szczególnie duże. Natomiast wizja silnej organizacji związkowej na zakładzie jest o wiele większym zagrożeniem dla władz przedsiębiorstwa. Są całe szkolenia, jak radzić sobie z „krnąbrnymi pracownikami”, którzy mają czelność się zrzeszać. Jak powiedział mi jeden kapitalista: „Kiedy mi powiedzieli, że chcą założyć związek, to poczułem jakby mi zadali cios w plecy”. Tak widzi to tamta strona najczęściej. I zrobi wszystko, żeby do tego nie dopuścić.
Skoro prawo to fikcja, to co robić? Zrzeszanie się pracowników w wielu krajach było długo nielegalne (np. przez większość XIX wieku we Francji). A i tak ludzie się zrzeszali. Siła bowiem pracowników nie polega na papierach uchwalanych w parlamentach, ale w solidarności. Pojęcie „związek” należy czytać dosłownie. To jest związek pomiędzy ludźmi, którzy jeden za drugim są w stanie stanąć.
Tam, gdzie związki opierają się na „aktywie”, pojedynczych osobach, w momencie konfliktu z silniejszą stroną przegrywają. Tam gdzie udało się zbudować autentyczny związek, a nie „kasę ubezpieczeniową”, udawało się zrównoważyć przewagę kapitału i wywalczyć przywrócenie zwolnionych albo podwyżki. Tak było podczas dzikiego strajku w szpitalu w Bełchatowie, tak było ostatnio podczas strajku w Trzemesznie.
A więc siła związku opiera się przede wszystkim na tym, czy jego członkowie i członkinie traktują poważnie to pojęcie. Nie tylko jak „kasę ubezpieczeniową”, albo firmę wycieczkową, ale jako autentyczną organizację opartą na solidarności. Niestety w Polsce obecnie dominuje ten „usługowy” model uzwiązkowienia, oparty na wąskiej warstwie biurokracji. Model w którym członkostwo jest dość „papierowe”.
W wielu zakładach pytałem ludzi, czy są w związku, a jeśli tak, to jakim. Odpowiadali: „a jestem w czymś, coś tam mi odciągają od zarobków, ale nie pamiętam jak się nazywa”. Kiedy pytałem, czy byli na jakichś zebraniach, czy spotkaniach związkowych, to nie rozumieją nawet o co pytam.
Jeśli nie ma autentycznej roboty z ludźmi i próby budowania realnej więzi to w momentach próby taka struktura się zapada. Kiedyś powiedziałem na zebraniu pracownikom jednego z zakładów, że albo staną za zwolnionym kolegą, albo będą niszczeni i pomiatani do końca swoich dni w tej firmie. I tak to wygląda.
Często jest oczekiwanie, że ktoś przyjedzie na białym koniu i załatwi coś za nich samych. Owszem, zawsze się pojawi politykier, biurokrata, czy inny czarownik, który obieca cuda, że on sam wszystko załatwi. W 99 procentach okazywało się to blagą. Problemem jest jednak to, że wciąż znajdują się słuchacze takich baśni.
Żadni rycerze, lajki w necie i siły zewnętrzne nie pomogą, jeśli pracownicy nie pomogą sami sobie. Wzajemnie. Solidarnie. Inaczej ruch związkowy nie wyjdzie z kryzysu, a świat pracy nadal będzie zdany na łaski i nie łaski rynkowych wyroków i koniunktur. Albo wygra się spór na zakładzie, albo pozostaje już tylko ograniczanie szkód przed sądem.
Tekst pierwotnie ukazał się na łamach Wolnelewo.pl.