Jednym z zaskakujących skutków ostatniego sporu na Lewicy będzie realne zbliżenie dawnego SLD i Wiosny Biedronia. Nie tylko za sprawą parytetu we władzach, ale również w rozumieniu wspólnych celów i doświadczeń. Połączenie dwóch formacji w obecnej formie zostało zaakceptowane pod koniec 2019 roku, ale od kilku tygodni groźba rozłamu wisi w powietrzu. Wielu działaczy będzie musiało ustąpić nieco miejsca nowym osobom, co budzi zrozumiały opór. Jednocześnie alternatyw wobec połączenia brak. Podział Lewicy to ostatnie czego oczekują wyborcy.
Średnia wieku w dotychczasowym SLD jest bardzo wysoka, brakuje segmentu 30, 40 i 50 latków. Typowy działacz ma za sobą potężne doświadczenie polityczne, państwowe i samorządowe, nierzadko sięgające dekad. Niestety, łączy się to również z pewnym znużeniem. Ile razy można zaczynać od nowa jako aktywista? Efekt tego zamknięcia widzimy w kolejnych wyborach; zwłaszcza w samorządach, gdzie próg wyborczy jest znacznie wyższy (nawet kilkanaście procent). W mieście powiatowym już od wielu lat szyld SLD nie wystarczał – w średnich i dużych ośrodkach Lewica topnieje od lat.
Kolejny problem dawnego Sojuszu to bycie w długoletniej opozycji, zbyt często na granicy politycznego przetrwania. Tworzenie niezależnej partii zmuszonej walczyć o własne poparcie to ryzyko i wyzwanie. Niektórym politykom puszczają nerwy – czy nie łatwiej byłoby połączyć się z największym i najsilniejszym (kosztem programu)? Na początku 2019 roku mało kto wierzył, że SLD wróci do Sejmu. Udało się, dzięki koalicji z Wiosną Roberta Biedronia, która zmobilizowała młodszy elektorat (Razem zebrało wyborców aktywistycznych, bardziej lewicowych). Koalicja ugrupowań była tym, czego oczekiwali wyborcy. Jeśli chcecie poznać alternatywy, zerknijcie w stronę czeskiej sceny politycznej. Tamtejsze ugrupowania lewicy (socjaldemokraci z CSSD i komuniści z KSCM) są niezdolne do porozumienia, a tym samym stworzenia nowej dynamiki. Aktualnie balansują na granicy progu wyborczego a ich ostateczny zgon wydaje się kwestią czasu.
Fundamentalna zmiana bazy wyborczej Lewicy to wyzwanie i szansa. Jeszcze kilka lat temu elektorat SLD gromadził osoby starsze, z nostalgią do PRL, z konkretnych grup zawodowych (służby mundurowe), o określonym życiorysie. Taka baza wyborcza, choć dość stabilna, gwarantowała powolny regres i dalszą marginalizację. Czas na zmianę uciekał. Tymczasem rządy Zjednoczonej Prawicy przyspieszyły kiełkującą od dawna ewolucję mentalnościową – masowe odejście młodych ludzi od wartości konserwatywnych (w szczególności młodych kobiet). Według sondażu Ipsos z lutego br. na Lewicę chce głosować 23 proc. elektoratu w wieku 18-29 lat; 5 proc. z grupy 50-59 i tylko 4 proc. powyżej 60 roku życia. To czy te osoby pozostaną w orbicie Nowej Lewicy, zależy już tylko od jakości jej oferty.
Nie da się tworzyć Lewicy skierowanej do nowych wyborców z pomocą dotychczasowych kadr. Dość zmaskulinizowane, raczej starsze wiekiem zaplecze dawnego SLD nie jest w stanie samodzielnie odpowiedzieć na potrzeby tej nowej bazy wyborczej. Stary argument o sile tysięcy płacących składki członków nie przekłada się znacząco na polityczną rzeczywistość. Czasy ugrupowań masowych są już za nami, teraz liczy się odpowiednia opowieść (i ciężka praca „w terenie”).
Zdaje się, że obecni liderzy Lewicy załapali ten fakt już w okolicach jesieni 2019 roku. Uzupełnienie ugrupowania o ludzi w młodym i średnim wieku, o kobiety, o osoby zaangażowane w ruchy społeczne i organizacje pozarządowe jest kwestią przetrwania i warunkiem dalszego rozwoju. Niestety, zmiana ta dzieje się za mało organicznie i o wiele lat za późno, co nie pozostaje bez wpływu na sondaże (wbrew powszechnym zarzutom, kwestia Funduszu Odbudowy nie wywołała znaczącego efektu. Publiczne kłótnie – już tak).
Rewolucja kadrowa w Nowej Lewicy tworzy podłoże do dobrych relacji między nowymi (a często – bardzo młodymi) aktywistami i polityczkami a weteranami dawnego SLD. Przez chwilę wydawało się, że partykularne ambicje zatopią projekt Lewicy, zanim dane mu będzie spróbować własnej drogi. Nadal jest to możliwe. Fakt, że liderzy Nowej Lewicy nie ugięli się pod naciskiem i stanęli w obronie wcześniejszych ustaleń z działaczami Wiosny cementuje współpracę.
Jak przekonuje jeden z członków obecnego zarządu NL: Z obserwacji posłów i wsparcia dla sytuacji związanej z rozwiązaniem konfliktu, można wyciągnąć wniosek, że z integracji formalnej partii przechodzimy na inny etap. Dzięki wsparciu ze strony Wiosny zachodzi także integracja mentalna. Będziemy mieli do czynienia ze spójną formacją. Dzięki temu połączymy się w łatwy sposób, bo mamy wspólny interes. Po tym zamieszaniu na Lewicy integracja będzie łatwiejsza.
Baza wyborcza koalicji Wiosny i SLD jest dziś zróżnicowana jak nigdy wcześniej. Prof. Rafał Matyja prognozuje, że jeżeli Lewica chce przetrwać, musi kierować swoją ofertę do ludzi młodych, kobiet i pracowników szeroko pojętego sektora publicznego. Jednocześnie nie powinna zapominać o wyborcach PiS – wielu z nich to dawni zwolennicy SLD, sprzed dwóch dekad. W jaki sposób zachęcić ich do powrotu jednocześnie nie odstraszając swoich nowych wyborców? Jeżeli uda się przejść przez obecne problemy, a projekt zjednoczeniowy dojdzie do skutku, będzie to tylko jedno z wielu pytań stojących przed Nową Lewicą.