12 maja 2006 roku Sejm RP głosami wszystkich prawicowych partii powołał Centralne Biuro Antykorupcyjne. Przeciw byli jedynie parlamentarzyści klubu Sojuszu Lewicy Demokratycznej. Wówczas już opozycyjnego. Byłem jednym z tych, którzy byli przeciw.
Dziś mogę napisać, że ówczesne głosowanie przeciwko powołaniu CBA była dla nas niezwykle trudnym wyborem. Nasze głosy łatwo było zmanipulować i uznać za sprzeciw zapowiadanej przez PiS kampanii antykorupcyjnej. Za niechęć do rozliczania niedawnych rządów lewicy. Wiedzieliśmy, że spotka nas za to fala olbrzymiego hejtu w mediach. Od „Gazety Wyborczej” po „Gazetę Polską”. Od TVN po ówczesną TVP.
Nie pomyliliśmy się. Przekaz medialny był jednoznaczny. Przeżarte korupcją komuchy pokazały, że boją się nowej instytucji państwowej, która wreszcie wytropi i ujawni wszystkie afery niedawnych rządów SLD–PSL.
Na próżno tłumaczyliśmy, że popieramy walkę z korupcją. Ale tak skonstruowane Centralne Biuro Antykorupcyjne, jak to zapisano w ustawie, szybko może stać się tajną policja polityczną. Posiadającą olbrzymie uprawnienia śledcze i minimalne bezpieczniki kontrolujące jego działalność. Policją, która łatwo może wymknąć się spoza demokratycznej kontroli. Stać się państwem w państwie.
Już wtedy wszyscy wiedzieli, że żelaznym kandydatem na szefa CBA jest pan Mariusz Kamiński. Ówczesny minister w rządzie Kazimierza Marcinkiewicza. Zapiekły antylewicowy polityk. Przeciwieństwo niezbędnego na takim stanowisku człowieka o mentalności państwowca.
Niestety ówczesna prawica, nawet opozycyjna Platforma Obywatelska, zgodnie zagłosowała za CBA i jej szefem. Widzieli w nim bat na odsuniętą od władzy lewicę. Nie kryli satysfakcji, że znany im „Mario” przetrzepie „dupy komuchom”. I z góry bili mu brawo.
Pierwszy waleczny
Mieli powody by takiego „trzepania” oczekiwać. Pan Mariusz Kamiński miał życiorys wzorowego „antykomunisty”. On to w 1981 roku, już jako szesnastolatek, zbezcześcił Pomnik ku czci Amii Czerwonej. Trafił za to na rok do zakładu poprawczego. Nie poddał się resocjalizacji. Dwa lata później aresztowano go za rozróby w czasie Solidarnościowych demonstracji. Wyrzucono go z liceum ogólnokształcącego. Był aktywistą Federacji Młodzieży Walczącej. Zwalczał „komunę”, czyli Polskę Ludową.
Jednak tamta „komuna” nie była tak totalitarną, jak to dziś jego koledzy piszą. Pomimo rozrób i aresztu przyszły minister liceum skończył. W 1984 roku został przyjęty na prestiżowy Wydział Historii Warszawskiego Uniwersytetu. Tam zaangażował się w nielegalne Niezależne Zrzeszenie Studentów. Warto przypomnieć, że w tamtym NZS działało wielu dzisiejszych liderów politycznych i gwiazd medialnych. Grzegorz Schetyna, Marcin Meller, Piotr Skwieciński, Piotr Ciompa, Tomasz Siemoniak. Znają oni dobrze dzisiejszego ministra.
Pamiętają, że „Mario” Kamiński, odziany w amerykańską kurtkę wojskową i paczkę papierosów, imponował im nieustającą wolą walki. Nic dziwnego, że bojowcowi studia przeciągnęły się. Skończył je w 1990 roku, pieczętując obroną pracy magisterskiej „Terroryzm w powstaniu styczniowym”. Potem już wrogów swych ciągle atakował.
To on i jego drużyna jajomiotów wyczekiwali na warszawskim Krakowskim Przedmieściu na uczestników pochodów Pierwszego Maja.
Kiedy przechodzili oni wzdłuż bramy uniwersyteckiej, dzielny pan Mariusz inicjował akcję. Przy wrzaskach „Precz z komuną”, „Raz sierpem, raz młotem czerwoną hołotę” i postulatach „A na drzewach zamiast liści będą wisieć komuniści”, patriotycznie usposobieni młodzieńcy obrzucali emerytów z byłej PZPR kurzymi jajami.
To jajomioctwo przyniosło Mariuszowi Kamińskiemu mołojecką sławę i legitymację do zajmowania stanowisk państwowych. W latach dziewięćdziesiątych XX wieku, Kamiński i Liga Republikańska byli pupilkami „Gazety Wyborczej”, TVN oraz innych liberalnych mediów. Byli tam patriotyczną młodzieżą, która goni złych komuchów ukrywających się za pochopnie wprowadzoną „grubą kreską”. Wtedy też ówczesne gwiazdy krajowego, prodemokratycznego dziennikarstwa usprawiedliwiały stosowaną przez prawicowych bojówkarzy przemoc i łamanie prawa. Bo była skierowana jedynie wobec „komuchów”. Swe jajomiocze zdolności związani z Ligą aktywiści wykorzystywali też w 1995 roku podczas prezydenckiej kampanii wyborczej.
Napadano na wiece Aleksandra Kwaśniewskiego. Nie oszczędzano jego małżonki. Pomimo ich aktywności tego Kwaśniewski wygrał wybory. Potem prawicowi bojówkarze zradykalizowali się. Wiosną 1997 roku napadli w Krakowie na zebranie Ruchu „NIE”. Obrzucili zebranych jajami, odpalili świece dymne i uciekli blokując drzwi wyjściowe. Chcieli zrobić nam komorę gazową.
Podobni im obrzucili pochód pierwszomajowy kamieniami, raniąc nestora niepodległościowego ruchu socjalistycznego profesora Krzysztofa Dunin – Wąsowicza. Znanych sprawców w obu przypadkach oficjalnie nie wykryto.
Skazany ułaskawiony
Wbrew nadziejom parlamentarzystów Platformy Obywatelskiej Centralne Biuro Antykorupcyjne nie wykryło afer korupcyjnych związanych z lewicą. Nie było już czego wykrywać. SLD z roku na rok słabło politycznie. Przestało być dla PiS atrakcyjnym obiektem ataków. Na pierwszym planie PiS i CBA znalazła się rozprawa z „Postkomuną” oraz koalicjantami ówczesnego premiera. Ofiarami prowokacji CBA stali się w 2007 roku liderzy „Samoobrony”. Parlamentarzyści, którzy w 2006 roku, zgodnie ze swym liderem Andrzejem Lepperem, za powołaniem Mariusza Kamińskiego zagłosowali.
Za powołaniem Mariusza Kamińskiego do „antykorupcyjnej” działalności głosował też poseł, mecenas Roman Giertych. Dziś oskarża on ministra Mariusza Kamińskiego o bezprawne podsłuchiwanie go i montowanie nowych, przestępczych prowokacji.
W maju 2006 roku CBA pana Mariusza Kamińskiego dostało głosy Donalda Tuska, Marka Biernackiego,Stanisława Gawłowskiego, Sławomira Nowaka, Sławomira Nitrasa, Grzegorza Schetyny, Bogdana Zdrojewskiego i wielu innych parlamentarzystów PO. Głosował tak też Paweł Kowal, wówczas poseł PiS. W roku 2009 premier Donald Tusk odwołał Mariusza Kamińskiego ze stanowiska. W 2010 roku oskarżono Kamińskiego o „nadużycie uprawnień”,czyli prowokacje wobec przeciwników politycznych PiS.
W roku 2015 Mariusz Kamiński został nieprawomocnym jeszcze wyrokiem uznany za winnego i skazany na karę 3 lat więzienia. Jeszcze przed uprawomocnieniem się tego orzeczenia, 16 listopada 2015, prezydent Andrzej Duda zastosował wobec Mariusza Kamińskiego prawo łaski.
Dzięki tej prezydenckiej decyzji pan minister Kamiński mógł dalej działać. I znowu być oskarżany o łamanie prawa podczas walki z politycznymi przeciwnikami.
Czy rzeczywiście znowu nadzorowane przez niego służby dokonywały bezprawnych prowokacji? O tym może rozstrzygnąć sejmowa komisja śledcza. Jej powołanie zależy teraz od głosów posła Pawła Kukiza i trójki związanych z nim parlamentarzystów.
Niestety rozchwiana postawa polityczna pana posła Kukiza może skutecznie uniemożliwić powołanie takiej komisji w tej sejmowej kadencji. I tak dzięki parlamentarzystom, przedkładającym bieżące gry parlamentarne i chwilowe polityczne kontrakty, pan minister Mariusz Kamiński i nadzorowane przez niego służby nie muszą być ortodoksyjnie posłuszne demokratycznej, obywatelskiej kontroli. Mogą słuchać kogo tylko zechcą.