Na lewicy szykuje się nowa partia. Rodzi się w bólach: a to kłopoty z rejestracją statutu, a to wątpliwości wyrażane w mniej lub więcej zawoalowany sposób przez byłe i aktualne autorytety, w tym liczące się na lewicy.
Kierownictwo lewicy reaguje na te zjawiska ze spokojem, unikając publicznej polemiki. Zbyt rzadko odwołuje się do zimnej kalkulacji zysków i strat politycznych, swoistej analizy SWOT tego zamierzenia. To błąd. W swoim życiu budowałem (wraz z innymi przyjaciółmi z lewicy) dwie partie: Socjaldemokrację Rzeczypospolitej Polskiej i Sojusz Lewicy Demokratycznej. W swoim czasie wygrywały one wybory i ponosiły one główną odpowiedzialność za Polskę. Czasy są inne, a i okoliczności też, choć pewne zjawiska się powtarzają: dominacja poglądów i postaw prawicowych, niechęć liberalnego mainstremu, narastające zniechęcenie obywateli wobec otaczającej nas rzeczywistości.
To jest punkt wyjścia. Jeśli tak, to w procesie budowy partii brakuje mi tego co najważniejsze: nowej narracji jaką Polskę chcemy budować, aby przystawała ona do lęków i nadziei naszego społeczeństwa. Zaczął dobrze Włodzimierz Czarzasty w świątecznej Trybunie, o raz pierwszy zobaczyłem kawałek poważnego materiału nie o PiS-ie, tylko o lewicy. Ale trzeba pójść dalej. Wyłożyć ideę porządkującą, ująć program nowej lewicy w kategoriach wartości i celów życiowych, norm moralnych i ideowych, którym będzie wierna. Czyli odpowiedzieć na pytanie, czym będziemy się różnić od innych partii politycznych i wokół szukania tej odpowiedzi organizować nową partię. Budowa nowej partii to nie proces czysto organizacyjny, jak chciałoby widzieć wielu, to przede wszystkim proces ideowy i polityczny, którego nie wolno zlekceważyć.
Tym bardziej, że chcemy połączyć w niej rozmaite środowiska: od tych dla których ważna jest polityka socjalna, po te, dla których najważniejsze są równe szanse osób LGBT. Od słowianofilów, którzy na lewicy widzą szansę na odbudowę idei jedności Słowian, po okcydentalistów, którzy chcą Unii federacyjnej w przekonaniu, że tylko dzięki tej formule nikt nas nie wykopie z Zachodu. Od tych, którzy wiedzą kto to był Marcin Kasprzak, po tych, którzy nie wiedzą kto to jest Aleksander Kwaśniewski. Od tych, dla których najważniejsza jest wolność, po tych którzy wierni są idei sprawiedliwości społecznej. Oni wszyscy są ważni dla partii lewicowej. Dodam w tym miejscu, że wątpliwym wydaje mi się pogląd, że społeczeństwo dzieli się na wielkie grupy społeczne i trzeba tylko jedną z nich reprezentować. Otóż nie, coraz wyraźniej widać, że społeczeństwo to federacja wielu grup społecznych, o odmiennych celach życiowych i zróżnicowanym etosie. Idzie zatem o to, aby znaleźć punkty wspólne, platformę uzgadniania tych interesów i ich jak najmniej konfliktowej realizacji. Dla lewicy taką płaszczyzną jest nowoczesne państwo i zaczątek takiego myślenia wyłożył przywoływany tu Czarzasty.
Problemem jest także niejednolitość kultury organizacyjnej, którą chcemy wnieść do nowej partii. Z jednej strony środowisko tradycyjnej kultury partyjnej z jej demokracją wewnętrzną, rutynowym oparciem jej na trwałych, sformalizowanych więziach społecznych, pewnym rodzajem partyjnej dyscypliny politycznej. Z drugiej szerokie grono aktywistów społecznych, przywiązanych do więzi sieciowych, z pewną dozą woluntaryzmu, zwoływane i działające ad hoc, bardziej przywiązane do procesów artykulacji politycznej niż do myśli o rządzeniu. Obydwa środowiska mogą wiele się od siebie nauczyć, pod warunkiem, ze będą uważnie siebie słuchać i szanować. Podział na „starych” i „młodych” w Klubie Parlamentarnym Lewicy był zawsze. Idzie o to, aby go wykorzystać do realizacji wspólnych celów. Młodzi od starszych powinni uczyć się prowadzenia kampanii bez kampanii, odpowiedzialności za kontakt z wyborcami, ale też wykorzystywania instrumentów, który parlamentarzysta ma w ręku, bez względu na to czy jest w rządzie czy w opozycji.
Oczywiście konfliktów nie unikniemy. Nowa partia, to nowe „rozdanie”, także personalne. W toku jej powstawania ułoży się na nowo drabina wpływów politycznych, zbudowana zostanie nowa hierarchia „władzy”. Ujawnią się ambicje, których dziś nikt się spodziewa. Tak było zawsze. Sztuka polega na tym, aby tak skonstruować nowe władze partyjne, aby nikt nie poczuł się pominięty, tak podzielić robotę, aby każdy miał co robić, nie wedle własnych zainteresować, ale potrzeb formacji. Czarzasty (Biedroń, Gawkowski) nie unikną trudnych rozmów, ale trzeba je podjąć i wobec każdego sformułować czytelną perspektywę, obwarowując ją zadaniami do wykonania. W toku budowy SLD Leszek Miller i ja wykonaliśmy ponad 300 rozmów indywidualnych, z parlamentarzystami (było ich prawie dwustu), marszałkami i wicemarszałkami województw, kierownictwami związków zawodowych, przewodniczącymi i wiceprzewodniczącymi rad wojewódzkich SdRP. Ale także z szefami związków zawodowych, stowarzyszeń i organizacji, które tworzyły koalicję pod nazwą SLD. Ten wysiłek się opłacił.
Dziś jest podobnie. Mamy co prawda nieco mniej parlamentarzystów, ale znacznie więcej ludzi i zorganizowanych grup społecznych, które trzeba pozyskać do nowej partii. Nie wcielić (połączyć), ale właśnie pozyskać. Poczynając od partii Razem, przez PPS i może Unię Pracy. Od lewicowych Stowarzyszeń po liderów ostatnich protestów społecznych. I nie myślę tu o paniach Lempart czy Suchanow, ale o setkach ludzi, którzy organizowali protesty w miastach i miasteczkach rozrzuconych po całej Polsce. To są brylanty, które trzeba odnaleźć, wyłowić i zachęcić do współdziałania. Przekonać, że droga do realizacji ich postulatów prowadzi przez Sejm i samorządy lokalne, przez zorganizowaną wspólnotę polityczną i lojalną współpracę. To robota dla każdego parlamentarzysty, dla każdego świadomego polityka Nowej Lewicy.
Wiem, że to nie są proste, łatwe do rozwiązania kwestie. Wiem, ze po stronie mojej partii – Sojuszu Lewicy Demokratycznej – jest mnóstwo wątpliwości. Odpowiem tak: po pierwsze – mister d’Hondt – kawał sukinsyna, który potrafi wyczyniać różne numery. Gdybyśmy ostatnio nie poszli razem do wyborów, to w Sejmie nie byłoby partii Razem, a kluby parlamentarne SLD i Wiosny liczyły by po kilkanaście osób. Po drugie – wyborca lewicy, ten tradycyjny, stały, ceni jedność. Ten incydentalny – wie o tym Jarosław Kaczyński – też. Po trzecie – może najważniejsze – ten akt zjednoczenia otwiera nas na nowe środowiska, nowe pokolenia. Mam taki pogląd, ze PiS to ostatni akt dzieci (raczej bękartów) Okrągłego Stołu. Po nim, o rządach w Polsce będą decydować nowe pokolenia, dla których Kwaśniewski, Tusk czy Kaczyński to zamierzchła historia. To z nimi, a nie z moją generacją, trzeba będzie budować nową, inną od dotychczasowych Polskę. Wierzę, że nowa partia lewicy może stać się głosem tych pokoleń, ucząc ich przy okazji szacunku do dorobku poprzedników. Inaczej to jest bez sensu.
opublikowane przez trybuna.info