Nigdy nie słuchajcie polityków, czy urzędników, którzy mówią wam, że czegoś „nie da się zrobić”. Chodzi przede wszystkim o kwestie uzależnione nie od „obiektywnych czynników”, ale od decyzji politycznej, czy finansowej.
Nagle bowiem po miesiącach protestów i awantur w mediach władze centralne i lokalne po kolei porzucać zaczęły wszelkie obiekcje dotyczące wykupu byłych mieszkań zakładowych. Kolejna bariera upadła w tym tygodniu. Jednak jak się okazało, ceny gruntu nie są tak poważną przeszkodą, jak zapowiadali wcześniej lokalni włodarze przez wiele miesięcy w czasie trudnych i długich negocjacji. Wybory powinny odbywać się co roku, bo nagle nawet politycy zaczynają mówić ludzkim głosem. A jak wiadomo, zbliżają się wybory samorządowe, więc rozmaite problemy stają się mniej „problematyczne”.
Jak osoby czytające mnie od dawna wiedzą jestem mocno zaangażowany w kwestie lokatorskie, a w ostatnim czasie najbardziej angażujemy się w kwestię komunalizacji sprywatyzowanych mieszkań zakładowych. Jeśli jest tu jakaś nowa osoba, która nie zna tej historii, niezmiennie polecam mój podcast w tej sprawie.
No więc przez lata, zanim się nie spotkaliśmy, tysiącom lokatorów zagrabionych (bo tak należy to nazwać) byłych mieszkań zakładowych politycy i urzędnicy centralni i lokalni od prawa do lewa mówili, że sprawa jest „zabagniona”, „niemożliwa do odwrócenia”, „skomplikowana”, „przedawniona”, a nawet „niebezpieczna” itd., itp. Politycy owszem obiecywali, że sprawą się zajmą, ale dopiero jak wygrają wybory. Kiedy wygrali, oczywiście sprawa znikała z agendy. Czasem w dziwnych okolicznościach (np. kilkanaście lat temu nagle gotowa ustawa została bez uzasadnienia przeniesiona do „zamrażarki sejmowej”).
Ludzie, niezwykle zaangażowani w tę sprawę i wspaniali, przez lata próbowali odwoływać się do racjonalnych argumentów, apelowali do sumień, wyciągali analizy, całe kilogramy dokumentów, wysyłali pisma, grzecznie prosili. Nic nie działało, jedynie spotykali się z milczeniem, albo obietnicami bez pokrycia. Pod naszym wpływem zmodyfikowali jednak strategię. A modyfikacja polega na tym, że jak się nie awanturuje, to się nic nie uzyska.
Polityków najczęściej nie interesuje „etyka”, „racjonalne argumenty”, ale słupki poparcia. Awanturowanie się powoduje, że po pewnym czasie te słupki mogą się zachwiać. I wtedy to już jest inna zupełnie rozmowa. Wojewoda, który przykładowo przez całe miesiące nie miał czasu, jak tylko zobaczył przed swoją siedzibą kamery i płaczących przed nimi ludzi, nagle znalazł w ciągu jeszcze trwającej demonstracji czas dla ludzi. Cud!
Oczywiście to żaden cud, tylko sprawa wywalczona, po latach i miesiącach demonstrowania pod urzędami najpierw centralnymi, co skończyło się wywalczeniem ustawy o wykupie, potem pod wrocławskimi urzędami lokalnymi, co skończyło się specjalną uchwałą rady miasta oraz decyzją prezydenta, że będzie komunalizacja tych lokali. I już na początku przyszłego miesiąca pierwsze lokale będą wykupione i włączone do zasobu.
Sprawa mieszkań zakładowych dla mnie jest ważna z wielu powodów. Po pierwsze realnie ratuje ludzi przed eksmisjami i długami, po drugie w niewielkim choć stopniu zmniejsza poczucie krzywdy. Po trzecie w końcu pokazuje, że coś takiego jak przejęcie prywatnej własności na rzecz własności komunalnej jest możliwa nawet w Polsce. Nie musimy wyłącznie emocjonować się tym, że coś takiego dzieje się np. w Niemczech. Tak, w Polsce też to jest możliwe.
Dla mnie to wszystko jest dowodem na słuszność rozmaitych naszych strategii. Nie lubię wyłącznie snuć teoretycznych rozważań, lubię też sprawdzać, czy coś działa w praktyce. Jeśli jest się wytrwałym, zorganizowanym i użyje się dobrych narzędzi do tego, wiele rzeczy „niemożliwych” staje się realne.
Kolektywne, systematyczne zaangażowanie zawsze ma przewagę nad indywidualną strategią przetrwania. Było trochę rozmaitych „cwaniaków”, którzy myśleli wcześniej, że poradzą sobie sami, bez takich krzykaczy jak my albo że „jakoś to będzie”, bo „przecież nie wyrzucą mnie z domu, który budowałem”. Dziś wielu z nich już dawno jest eksmitowanych.