Jaki jest stan naszego systemu ochrony zdrowia każdy wie i widzi, szkoda tracić czas na opis patologii dręczących nasze szpitale, podstawową opiekę zdrowotną i stosunki na linii lekarz – pacjent. Interesująco robi się, gdy przyjrzymy się ciekawym zjawiskom, które pojawiły się wraz z nagłą koniecznością dostosowania systemu do pandemii.
Gdy zamknięto drzwi przychodni, które dzień w dzień oblężone przez pacjentów w różnym wieku generowały niezmierzone pokłady frustracji pacjentów, lekarzy i obsługującego to wszystko personelu, nagle społeczeństwo i zarządcy placówek przypomnieli sobie o technologii, którą od dawna nosimy w kieszeni. Przejście na wizyty odbywane telefonicznie może nie było bezstresowe, ale ewidentnie „przyjęło się” i warto zastanowić się nad konsekwencjami tej zmiany, która zbiegła się zupełnie przypadkowo z nowością, którą też można uznać za sukces, mianowicie e-receptami.
Nie sposób nie dostrzec szansy na znaczące oszczędności zarówno dla placówek ochrony zdrowia jak i samych konsumentów ich usług – jeśli jako stały pacjent Pani doktor X, która zna dobrze mój stan zdrowia i moje choroby, chcę uzyskać receptę na stale zażywany lek, nie muszę już marznąć bladym świtem przed przychodnią nie doczekawszy się na połączenie telefoniczne z rejestratorką, nie muszę spalać paliwa w korku i co najbardziej satysfakcjonujące, nie trafia mnie szlag po dotarciu pod drzwi gabinetu, gdy uprzejme grono 60+ radośnie mnie uświadamia, że spędzę na korytarzu jakieś 1,5 godziny mojego życia. Pani doktor w krótkiej rozmowie telefonicznej omawia ze mną kulturalnie mój stan zdrowia, chwali za decyzję o stopniowym przechodzeniu na wege, gani za zbyt małą aktywność ruchową, w międzyczasie wpisuje w system co trzeba i raz dwa mam cztery cyfry, które w połączeniu z moim PESEL-em pozwolą mi na wykupienie recepty w osiedlowej. Ba! Znajdujemy nawet chwilkę, by dosadnie acz merytorycznie podsumować ministerstwo dziwnych kroków najsłynniejszego Polaka z podkrążonymi oczami, robiącego interesy z instruktorami narciarstwa.
Wiem, nie da się zgodnie z aktualną wiedzą medyczną i rozsądnymi standardami diagnostycznymi w taki sposób odbywać wszystkich wizyt, w wielu przypadkach fizykalny kontakt z pacjentem jest absolutnie niezbędny, by lekarz nie popełnił błędu, który naraziły zdrowie a nawet życie pacjenta.
Nie można pominąć tu jednak oczywistej szansy na znaczące zmniejszenie kolejek w podstawowej opiece zdrowotnej i częściowo u specjalistów. Tu kłaniają się najnowsze zdobycze telemedycyny, używane już powszechnie w kardiologii, przez cukrzyków czy chorych na astmę.
Bracia Bratkowscy, autorzy m. in. „Gry o jutro” 1 i 2, słusznie postulujący stałe poszukiwanie oszczędności w systemie ochrony zdrowia poprzez korzystanie z optymalizacji procedur, z pewnością z satysfakcją zauważyliby ten proces, lecz jednocześnie podkreśliliby konieczność rozwijania społecznego merytorycznego nadzoru nad podmiotami rynku ochrony zdrowia, aby równoważyć interes pacjentów in gremio oraz przedsiębiorstw świadczących usługi medyczne.
Pandemia w obserwacjach już czysto lokalnych dała asumpt do twierdzenia, że mimo ciągłego okładania i lekceważenia przez państwo, społeczeństwo obywatelskie wciąż trzyma się nieźle. Zorganizowana za pośrednictwem fb przez radnych dzielnicy i miejscowych przedsiębiorców grupa samopomocy na Żabiance efektywnie podjęła rękawicę i zorganizowała dostawy żywności i leków dla naprawdę potrzebujących, piszący te słowa też dołożył swą cegiełkę jako wolontariusz tej akcji. Patrząc szerzej i zauważając wiele innych świetnych oddolnych inicjatyw nie mam wątpliwości, że gdyby padło hasło rekrutacji do gremium społecznego nadzoru nad lokalną lub regionalną instytucją zarządzającą finansami ubezpieczalni zarządzającej i rozliczającej kontrakty na usługi medyczne, znalazłoby się wielu kompetentnych ludzi, którzy podjęliby wyzwanie; dość udane panele obywatelskie organizowane w Gdańsku też mogą być tu inspiracją. Tak, powiecie, politycy to schrzanią, ale może to powód do głosowania w końcu na polityków doceniających organizacje pozarządowe, tych, którzy szanują samopomoc obywatelską czy związkową?
Tytułem dygresji z innej beczki chcę jeszcze wspomnieć o zabawnej obserwacji, którą poczyniłem podczas praktycznego odrodzenia korespondencji e-mailowej i telefonicznej w kontakcie pomiędzy urzędami, sądami i pełnomocnikami pragnącymi załatwić sprawy swoich klientów. Otóż jak tylko zaczęła się epidemia, skończyły się pytania o RODO. Nie zatęsknimy, prawda?