Opinie

Trela chce wojny lub kompromisu. Nowa Lewica tymczasem coraz mniej chce Treli

wPunkt
Trela chce wojny lub kompromisu. Nowa Lewica tymczasem coraz mniej chce Treli

Buntownicy zaczęli sobie szybko zdawać sprawę nie tylko, że przegrali, ale także że przegrali boleśnie.

fot. lewica

Sytuacja lewicowych rokoszan zdaje się bliska desperacji. Policzyli szable i okazało się, że jedyne osoby w partii, na których poparcie mogą liczyć to… pracownicy ich własnych biur poselskich. Jak do tego doszło?

Jeżeli w ostatnich pięciu dniach zrobiło się ciszej o buncie na Lewicy, to nie jest to przypadek. Szarża Tomasza Treli na Włodzimierza Czarzastego przywodzi na myśl pewien dowcip, który ostatnimi dniami krąży pośród kawiarnianego szumu w okolicach siedziby Nowej Lewicy, przy ulicy Złotej 4 w Warszawie. Słuchacz Radia Erewań pyta, czy to prawda, że potężni rebelianci robią zamach na władzę w SLD. Prowadzący audycję odpowiada: Tak to prawda. Ale nie są to potężni rebelianci, tylko Tomasz Trela, no i nie jest to zamach na władzę, ale na siebie samego.

W połowie lipca lider Nowej Lewicy Włodzimierz Czarzasty zawiesił dziewięciu polityków będących członkami zarządu jego ugrupowania. Później – po posiedzeniu zarządu – ogłosił, że SLD dotrzyma słowa ws. połączenia z Wiosną i zarząd przyjął praktycznie jednomyślnie uchwałę o powołaniu dwóch frakcji – Sojuszu Lewicy Demokratycznej i frakcji Wiosna. Co więcej, zarząd bez głosu sprzeciwu utrzymał decyzję Czarzastego o zawieszeniu dziewięciu zbuntowanych polityków. Zawieszono łącznie 6 posłów: Tomasza Trelę, Karolinę Pawliczak, Wiesława Szczepańskiego, Wiesława Buża, Jacka Czerniaka, Bogusława Wontora, a także niebędących posłami Sebastiana Wierzbickiego, Wincentego Elsnera i europosła Marka Balta.

Zawieszeni sprzeciwiali się powołaniu w partii tylko dwóch frakcji, bo chcieli rozbić parytetowe połączenie z Wiosną. Cały geniusz ich planu polegał na tym, że miały powstać nie dwie, a pięć frakcji, z czego cztery byłyby kontrolowane przez działaczy SLD. Celem było, żeby członków Wiosny marginalizować przy każdym głosowaniu.

Problem w tym, że takie rozwiązanie nie było nikomu na rękę. Zarząd SLD zdawał sobie doskonale sprawę, że powołanie pięciu frakcji wykolei projekt zjednoczeniowy i część posłów Wiosny przejdzie do innych partii. Cała Lewica utraci na sile, a w rezultacie utraci głównie SLD. Wiośnie też specjalnie nie widziało się bycie zmarginalizowanym, więc stanęli po stronie Czarzastego. Jakby buntownikom brakowało wrogów, to skierowali się jeszcze w stronę Razem, oskarżając ich o rzekomy „lewicowy radykalizm” i żądali odcięcia się reszty lewicy od Zandberga.

Roosvelt mawiał „nie oceniajcie mnie po moich przyjaciołach, tylko po wrogach”. Jeżeli zastosować tą metodę względem Tomasza Treli i jego grupy, to osiągnęli istne apogeum.

Buntownicy zaczęli sobie szybko zdawać sprawę nie tylko, że przegrali, ale także że przegrali boleśnie. 9 października Nowa Lewica organizuje kongres, podczas którego zostaną wybrane nowe władze. Jeżeli zarząd lub sąd partyjny, nie odwiesi do tego czasu buntowników, to żaden z nich nie będzie mógł kandydować na jakiekolwiek partyjne stanowiska. Oznacza to, że buntownicy utracą legendarne pozycje eseldowskich baronów. Dla tych, którzy interesują się historią SLD, nie jest tajemnicą kto w tej partii pociąga za sznurki. Od zamierzchłych czasów panowania Leszka Millera, po Olejniczaka i Napieralskiego, to nie posłowie, ale właśnie baronowie byli, i nadal są, kluczowym ośrodkiem decyzyjnym.

Im jesteś słabszy, tym głośniej krzycz.

Buntownicy zatem postanowili, że sami zwołają Radę Krajową na 31 lipca, która to rzekomo miałaby ich odwiesić. Nie przejęli się argumentami prawników, że Radę Krajową może zwołać jedynie sekretarz partii na wniosek przewodniczącego i zaczęli dzwonić po działaczach. I tutaj zaczęły się problemy. Bowiem szybko okazało się, że nikomu za bardzo nie spieszno na radę, która jest po pierwsze nielegalna, po drugie organizowana przez zbuntowaną frakcję, a po trzecie odbywa się w środku sezonu wakacyjnego. Po policzeniu szabel wyszło, że ze 136 członków Rady Krajowej, mogli liczyć na przybycie 30, licząc w tym samych siebie. Dotarliśmy do listy i okazało się, że pozostali członkowie to w dużej mierze ich pracownicy.

“Jeżeli oni do walki politycznej wykorzystują własnych pracowników, to zaczyna to łapać się pod klauzulę nieuczciwości politycznej. Szef powinien swoją sprawę załatwiać sam, a nie angażować pracowników biur poselskich, którzy jednocześnie pełnią role polityczne. Jest to po prostu nieładne.”

– skomentował dla wPunkt Piotr Kusznieruk, przewodniczący Nowej Lewicy na Podlasiu.

Cała sprawa zaczęła być dla Treli i jego kompanów niewygodna i budzić w partii zażenowanie, więc zaczęto szukać drogi wyjścia. Buntownicy mieli dwie możliwości: iść dalej na twardego i postawić zarządowi ultimatum, albo prosić o kompromis.

30 lipca w dość nieoczekiwanym zwrocie akcji, 22 członków partii związanych z buntownikami wystosowało list do przewodniczącego, w którym stawiają ultimatum i jednocześnie proszą o to, aby ich łagodnie potraktować.

Buntownicy grożą, że jeżeli nie zostaną odwieszeni, to Rada Krajowa zaplanowana na 31 lipca (nielegalna i okrojona do 30 osób) odbędzie się i politycy odwieszą się na niej sami. W tym samym liście, w dość koncyliacyjnym tonie piszą, że „dążą do osiągnięcia kompromisu w sprawie ostatnich wydarzeń i najbliższej przyszłości ugrupowania”. To w końcu wojna, czy kompromis? „To jakaś groteska. Jak to brać na poważnie?” – skomentował polityk Lewicy związany z zarządem.

Na dzisiaj zdaje się za późno na jedno i na drugie. Buntownicy nie mają już kart do partyjnej wojny, a kompromisem mało kto jest już zainteresowany.

„Bez przerwy dostaję sygnały od działaczy z regionu, że buntowników trzeba ukarać za to co zrobili, a ekstremalne zachowanie Treli należy uznać za kuriozalne w stosunku do formacji politycznej, która go uformowała”

– powiedział Kusznieruk.

„Koniec końców o losie jego i reszty buntowników zadecyduje sąd partyjny, ale Trela sam wie, że przesadził”

– podsumował lider Nowej Lewicy na Podlasiu.

Popularne

Do góry