Edukacja seksualna to jeden z najgorętszych ostatnio tematów. Wzbudza emocje zwłaszcza, kiedy mówi się o nim wplatając takie pojęcia jak „pedofilia” czy „LGBT”, które, wedle niektórych, mają z nią dużo wspólnego. Jaka jest prawda? Czy edukacja seksualna seksualizuje? Jaka jest różnica i czy jest w ogóle między seksualizacją a seksualnością? I czy proponowana nowelizacja ustawy, o której wszędzie jest głośno, naprawdę nie mówi o edukacji seksualnej?
Zacznijmy może od początku – piszę ten wpis nie tylko jako studentka psychologii ze specjalnością psychoseksuologii, ale także jako osoba, która zrobiła gigantyczny research, obejmujący także akty prawne. Wszystko, co poniżej, zostało przeze mnie przeanalizowane i wyszukane. No to jedziem – jak z tą edukacją seksualną jest naprawdę?
Edukacja seksualna występuje najczęściej pod nazwą „wychowanie do życia w rodzinie” (WDŻ/WDŻwR) i MUSI być w szkołach, ale uczniowie nie mają obowiązku na nie uczęszczać. To znaczy – mają, ale jest możliwość wypisania dziecka z takich zajęć (lub wypisania samej/samego siebie, jeżeli mamy ukończone 18 lat). To wszystko przez Ustawę z dnia 7 stycznia 1993 r. o planowaniu rodziny, ochronie płodu ludzkiego i warunkach dopuszczalności przerywania ciąży (całość ustawy do przeczytania tutaj: >>KLIK<<).
Tamtejszy Artykuł 4 mówi, że: „do programów nauczania szkolnego wprowadza się wiedzę o życiu seksualnym człowieka, o zasadach świadomego i odpowiedzialnego rodzicielstwa, o wartości rodziny, życia w fazie prenatalnej oraz metodach i środkach świadomej prokreacji”. I to właśnie dzięki temu zapisowi, Ministerstwo Edukacji Narodowej ma obowiązek umieszczania w szkołach zajęć z edukacji seksualnej, a następnie corocznie wydawać „sprawozdanie”.
Kolejny ważny akt prawny, na podstawie którego wyznacza się kształt i formę zajęć, to najnowsze Rozporządzenie Ministra Edukacji Narodowej z dnia 2 czerwca 2017r. (do przeczytania tutaj: >>KLIK<<). Dowiadujemy się z niego, że zajęcia obowiązują w klasach IV-VIII szkoły podstawowej, i w klasach I-III szkół średnich. Inne rozporządzenia MEN mówią o tym, że w ciągu roku edukacji seksualnej powinno być 14 godzin, w tym 5 godzin z podziałem na dziewczyny i chłopców. Moim zdaniem to bardzo, bardzo mało, a podział na płci jest niepotrzebny, a nawet szkodliwy (nie ma takich rzeczy, o których powinna wiedzieć tylko jedna płeć – np.: miesiączka, bo to o niej dyskutują dziewczynki podczas zajęć „bez chłopców”, powinna być sprawą obojga i chłopcy też powinni wiedzieć, jak to wszystko wygląda, że kobietę może to boleć, jak ją wspierać, no i czy można wtedy zajść w ciążę, czy jak wyznacza się dni płodne!).
Zajęcia powinny być realizowane zgodnie z obowiązująca podstawą programową (link tutaj: >>KLIK<<). Wydawać by się mogło, że to tematy na godzinę wychowawczą – jak słusznie policzyła grupa Ponton, w obecnej podstawie programowej słowo „rodzina” pada 173 razy, a seks jedynie 2 razy. I to w kontekście negatywnym – dotyczącym cyberseksu i uzależnienia od seksu! Nie ma wzmianek o tym, że seks może być fajny i przyjemny, że to coś bardzo ważnego dla człowieka i nie musi się to sprowadzać do funkcji prokreacyjnej czy nie musi zadziewać się tylko w związkach (formalnych bądź nie).
Obowiązująca podstawa programowa nie wzmiankuje o różnych orientacjach seksualnych, o masturbacji, a o antykoncepcji jest tam niewiele, za to jest o zasadach savoir-vivre! Podkreślona wszędzie rodzina może nakładać na młodego człowieka presję – a edukacja powinna tłumaczyć, że nie każdy taką rodzinę musi zakładać i chcieć współtworzyć! Pojawia się co prawda wyrażenie „seksualność”, ale nadal to zbyt mało, by uznać to za wystarczające.
Cytując za stroną grupy PONTON (która jest bardzo, bardzo rzetelnym źródłem wiedzy!), § 6 Rozporządzenia MEN z dnia 12 sierpnia 1999 r. w sprawie sposobu nauczania szkolnego oraz zakresu treści dotyczących wiedzy o życiu seksualnym (link tu: >>KLIK<<) stanowi, że „zajęcia mogą być prowadzone przez osobę posiadającą kwalifikacje do nauczania w danym typie szkoły, która ukończyła studia wyższe w zakresie nauk o rodzinie albo studia podyplomowe lub kursy kwalifikacyjne zgodne z treściami programowymi zajęć w kontekście rozporządzenia o kwalifikacjach nauczycieli.”. Nie trzeba być w takim razie ani po pięcioletnich, jednolitych studiach magisterskich z zakresu psychologii (psychoseksuologii), nie ma wymaganej dwuletniej dyplomówki z seksuologii, wystarczy odpowiedni kurs przygotowawczy.
Jak to wygląda w praktyce? Z raportów wykonanych przez grupę edukatorek i edukatorów PONTON wynika, że w Polsce 31% osób prowadzących WDŻ to nauczyciele i nauczycielki biologii, przyrody lub ekologii. 20% nauczycieli WDŻ to nauczyciele historii, WOS-u, WOK-u lub zajęć artystycznych; 16% – nauczyciele WDŻ; 12% – religii (!). Raport można przeczytać o tutaj: >>KLIK<<.
O całej sprawie zaczęło być głośno nie w zeszłym tygodniu, ale kiedy Prezydent Warszawy Rafał Trzaskowski podpisał „Kartę LGBT+”. To wtedy wylała się cała żółć krzycząca o tym, że „tęczowe piątki” to objaw propagandy i d e o l o g i i LGBT, a poza tym, że geje to pedofile. No więc przyjrzyjmy się faktom:
Tekst całego dokumentu, jakim jest „Karta LGBT+” można przeczytać tutaj: >>KLIK<<. Z tekstu deklaracji dowiadujemy się, że „Karta” ma być „lekarstwem” na mowę nienawiści, wsparciem dla mieszkańców LGBT miasta Warszawy (poprzez: „większe bezpieczeństwo, ochronę przed dyskryminacją i możliwość aktywnego uczestnictwa w życiu miasta”). Co ta deklaracja wprowadza? Ano to:
- Hostel interwencyjny dla osób LGBT+ (a raczej jego reaktywację). Hostel ma dawać bezpieczne schronienie w sytuacjach kryzysowych i nagłych, oferować pomoc (prawną, socjalną, emocjonalną)
- System zgłaszania i monitorowania przestępstw o charakterze nienawistnym, motywowanych homofobią czy transfobią + zwiększenie dostępności wsparcia psychologicznego i prawnego (całodobowa infolinia)
- Wprowadzenie do szkół „latarników”, nauczycielek i nauczycieli monitorujących sytuację uczniów LGBT+ w szkołach podstawowych i średnich
- Wprowadzenie do szkół edukacji antydyskryminacyjnej i seksualnej, uwzględniając przy tym kwestie tożsamości psychoseksualnej i identyfikacji płciowej (czyli coś, czego w obowiązującej podstawie programowej nie ma). Dlaczego w takim razie wprowadzono coś, czego nie ma w podstawie programowej? Dlatego, że jest to zgodne z wytycznymi Światowej Organizacji Zdrowia (WHO)! To był właśnie ten „punkt zapalny” całego sporu. Standardy WHO można zobaczyć o tutaj: >>KLIK<<, chociaż, tak jak w przypadku innych kwestii, trudno jest to oceniać nie będąc w danej dziedzinie ekspertką. O tych standardach WHO jeszcze za momencik
- Aktywne wspieranie nauczycieli i dyrektorów, wysłuchiwanie i branie pod uwagę inicjatyw „trzeciego sektora” (organizacji pozarządowych i społecznych)
- Patronat Prezydenta miasta Warszawy nad Paradą Równości
- Stworzenie centrum kulturowo-społecznościowego dla osób LGBT+ i zapewnienie wolności artystycznej w miejskich instytucjach kultury.
- Rozpoznanie potrzeb i wsparcie klubów sportowych skupiających osoby LGBT+.
- Wprowadzenie Karty Różnorodności w Urzędzie i jednostkach miejskich – Karta to „europejska inicjatywa na rzecz promocji i rozpowszechniania polityki równego traktowania oraz zarządzania różnorodnością”, przeciwdziała dyskryminacji i mobbingowi.
- Gwarancja współpracy z pracodawcami przyjaznymi społecznością LGBT+, którzy wprowadzają mechanizmy antydyskryminacyjne
- Stosowanie klauzul antydyskryminacyjnych oraz powołanie pełnomocnika Prezydenta m.st. Warszawy ds. społeczności LGBT+
Pozwolę sobie zostawić temat dyskryminacji społeczności LGBT+, bo nie o tym jest wpis. Dyskryminacja JEST i mówienie, że jest inaczej, jest albo kłamstwem albo ogromną ignorancją. Karta LGBT+ odbiła się głośnym echem i wśród radykalnych środowisk prawicowych tylko podsyciła nienawiść. Niektórym nie podoba się obejmowanie marszy równości patronatem Prezydenta miasta Warszawy (bo, najczęściej, marsze równości nie podobają się w ogóle – co ja o tym sądzę o „obnoszeniu się” napisałam tutaj: >>KLIK<<). Niektórym w ogóle się ta Karta nie podoba, bo nie rozumieją jej sensu, (bo nie widzą dyskryminacji – zazdroszczę, czasem tez chciałabym chorować na znieczulicę! Moje serce na pewno by mi za to podziękowało), ale to, co nas interesuje w tym temacie, to punkt 4, który wymieniłam. Czyli, poprzez podpisanie Deklaracji Karty LGBT+, zagwarantowano edukację seksualną w szkołach zgodną ze standardami WHO.
Standardy WHO, jak pisałam już wyżej, są dostępne pod tym linkiem: >>KLIK<< („matryca” czyli taka „podstawa programowa” od strony 38) i obejmują: edukację seksualną już od 4 roku życia, pojęcia i rozmowy na temat tożsamości płciowej, orientacji psychoseksualnej, wyrażanie potrzeb i granic, standardy zgodne z rozwojem dziecka (pod uwagę wzięta jest całkowicie normalna masturbacja rozwojowa czy zabawy „w lekarza”), tematy miesiączki i ejakulacji, przemocy seksualnej, pozytywnej seksualności, a także o tematy dotyczące „dokonywania coming outu”.
Każdy na własną rękę może porównać nasz program edukacji seksualnej w szkołach a standardy WHO i odkryć „braki” w polskiej podstawie programowej. Przejdźmy w takim razie do najgorętszej teraz sprawy, czyli nowelizacji ustawy. Projekt nowelizacji można w całości przeczytać tutaj: >>KLIK<<
Obecnie, Ustawa z dnia 6 czerwca 1997 roku z Kodeksu Karnego brzmi tak jak widoczny powyżej Art. 200b. §1 (= to nie jest dodane). Dodane natomiast mają być paragrafy 2, 3 i 4. Inicjatywa organizacji „Stop pedofilii” proponuje zatem wprowadzenie zakazu „publicznego propagowania lub pochwalania podejmowania przez małoletniego obcowania płciowego”. Małoletni, w obecnym brzmieniu prawnym, to osoba, która nie ukończyła 18 roku życia. Jednocześnie teraz, w świetle polskiego prawa, osoba, która ukończyła 15 rok życia może legalnie współżyć. Jest to ze sobą sprzeczne – doszlibyśmy do paradoksalnej sytuacji, w której nauczyciel, lekarz, psycholog czy edukator nie mógłby „propagować lub pochwalać” (należy zaznaczyć, że są to słowa do szerokiej interpretacji i o tą interpretację się rozchodzi) uprawiania seksu 15-18 latków, bo „podchodziłby” pod ten paragraf, mimo, że te uprawianie seksu (w tym właśnie wieku) jest całkowicie legalne!
Po ludzku: można to porównać do sytuacji, kiedy wszyscy mogą słodzić swoją herbatę, cukier jest legalnym produktem, ale nikt nie mógłby cukru w reklamach umieszczać czy cukru gościom proponować (mimo, że nie byłaby to substancja nielegalna).
Paragraf 3 zabrania czynów wypisanych powyżej (propagowania lub pochwalania) za pomocą środków masowego przekazu (tyczy się to na przykład edukatorów i edukatorek seksualnych przekazujących swoją wiedzę przez internet – linki do moich ulubionych podane na końcu wpisu!), pod groźbą pozbawienia wolności do lat 3. Tej samej karze ma podlegać, wedle paragrafu 4, osoba „propagująca lub pochwalająca podejmowanie przez małoletniego obcowania płciowego lub innej czynności seksualnej„, która robi to w związku z zajmowaniem zawodowego stanowiska, wykonywanym zawodem lub działalnością związanej z edukacją, wychowaniem, leczeniem lub opieką nad małoletnimi. Tyczy się to oczywiście wszystkich nauczycielek i nauczycieli, edukatorek i edukatorów, lekarek i lekarzy, psycholożek i psychologów, pielęgniarek i pielęgniarzy. Nie tylko więc godzi to w zdrowie i bezpieczeństwo, ale też znów popycha do zadawania sobie pytań – czym do cholery są „inne czynności seksualne”?
„Inna czynność seksualna”, w rozumieniu art. 200§1 kodeksu karnego (a także w rozumieniu art. 197§2 k.k. oraz art. 198 i 199 k.k.), to „zachowanie, nie mieszczące się w pojęciu „obcowania płciowego”, które związane jest z szeroko rozumianym życiem płciowym człowieka, polegające na kontakcie cielesnym sprawcy z pokrzywdzonym lub przynajmniej na cielesnym i mającym charakter seksualny zaangażowaniu ofiary„. No tak, ale co w momencie, kiedy nie ma pokrzywdzonego-ofiary i nie ma sprawcy? Jesteśmy tylko my, istoty seksualne (o czym potem). W seksuologii, „inna czynność seksualna” to „każda czynność o charakterze seksualnym (także bez kontaktu cielesnego), która zmierza do uzyskania pobudzenia seksualnego lub zaspokojenia potrzeby seksualnej przez osobę wykonującą tę czynność lub aranżującą jej wykonanie„. Idąc za tą definicją, jest to każde zachowanie seksualne niebędące stosunkiem płciowym, czyli „inną czynnością seksualną” jest także masturbacja.
Idąc dalej – wedle tej nowelizacji, zgodnie z definicjami stosowanymi w seksuologii (czyli zakresie nauki, której ta ustawa przecież dotyczy), „propagowanie lub pochwalanie” masturbacji u osób nieletnich ma być karalne (pod groźbą kary pozbawienia więzienia do lat 3). A PiS to popiera, optując tylko za jedną zmianą – proponują zwiększyć karę o 2 lata – do 5 lat pozbawienia wolności.
Tutaj przystanę na moment i zaznaczę, że nie jestem prawniczką. Zaznaczę to sama, zanim ktoś wytknie mi to w komentarzach. Jeżeli potrzebujecie opinii autorytetu właśnie w tej dziedzinie nauki, pozwolę sobie odesłać do bloga „Dogmaty Karnisty”, autorstwa doktora Mikołaja Małeckiego, pracującego w Krakowskim Instytucie Prawa Karnego na Uniwersytecie Jagiellońskim (link do wpisu na temat nowelizacji ustawy tu: >>KLIK<<).
Polskie Towarzystwo Seksuologiczne mówi, że:
Choć w samym projekcie ustawy nie pada określenie „edukacja seksualna” to jej głównym celem jest właśnie penalizacja edukacji seksualnej, co też przyznają sami autorzy projektu w pierwszym zdaniu jego uzasadnienia: „Proponowana zmiana zapewni prawną ochronę dzieci i młodzieży przed deprawacją seksualną i demoralizacją, która rozwija się w niebezpiecznym tempie i dotyka tysięcy najmłodszych Polaków za pośrednictwem tzw. „edukacji” seksualnej.” (…) Ustawa, zmierzając do uniemożliwienia prowadzenia działań z zakresu edukacji seksualnej w Polsce, patologizuje te bardzo potrzebne oddziaływania. Autorzy projektu Ustawy dążą do postawienia na równi edukacji seksualnej z propagowaniem pedofilii (nowe przepisy mają wejść w skład art. 200b Kodeksu karnego, który dotyczy propagowania pedofilii). Takie działanie nie znajduje żadnego poparcia w świetle obecnej wiedzy naukowej i międzynarodowych standardów prowadzenia edukacji seksualnej.
Stanowisko PTS można przeczytać tutaj: >>KLIK<<. Bardzo polecam przeczytać, bo pada tam dużo ważnych i mądrych słów.
Na sam koniec, ale jeszcze przed tekstem mojego przemówienia, chciałabym napisać o zaletach edukacji seksualnej i możliwych zagrożeniach na temat jej braku. Kiedy rozmawiamy o edukacji seksualnej, warto rozgraniczyć dwa zupełnie różne pojęcia – seksualność i seksualizacja. Seksualność to wrodzona, całkowicie naturalna funkcja organizmu ludzkiego i jeden z zasadniczych czynników motywujących do podejmowania więzi i kontaktów interpersonalnych. Z kolei seksualizacja to uprzedmiotowienie, traktowanie ciała jako przedmiotu, którego inni mogą używać.
Przykład? Seksualizacja to malowanie paznokci małym dziewczynkom, ubieranie ich „po dorosłemu” (na przykład w kuse spódniczki, może przejawiać się także na lalkach), ukazywanie postaci z bajek jako seksownych (seksowność = kluczowa cecha, którą trzeba przejawiać, by zwrócić na siebie uwagę wybranka/i). Seksualizacja to zwracanie uwagę na wygląd (na przykład kobiet – polityczek), zamiast na ich kompetencje (konkursy na najładniejszą, najbardziej seksowną posłankę, posłankę z najpiękniejszymi nogami etc.).
Cytując za psycholożką i seksuolożką Aleksandrą Żyłkowską ze strony SWPSu: „Światowa Organizacja Zdrowia przeanalizowała wyniki 35 badań nad edukacją seksualną prowadzoną w szkołach w Europie Zachodniej. Z raportu wynika, że zajęcia te przyczyniają się do opóźnienia czasu inicjacji seksualnej, częstszego stosowania antykoncepcji, zmniejszają liczbę ryzykownych zachowań seksualnych. Edukacja seksualna stanowi też profilaktykę wykorzystywania seksualnego – ludzie wiedzą, jak reagować, gdy są naruszane ich granice. Aby przyniosła ona zamierzony skutek, musi być prowadzona przede wszystkim przed inicjacją seksualną. Wiedzę o seksualności należy dopasować do kategorii wiekowej i wyprzedzić ją o krok.”
Pamiętajmy, że w świecie bez edukacji seksualnej, seks dalej istnieje. Ale jest to seks niebezpieczny, seks podglądany i wzorowany na ogólnodostępnej pornografii (mój wpis o wpływie pornografii na nasze życie tutaj: >>KLIK<<). Nie mówiąc o czymś, wcale nie sprawiamy, że przestanie to istnieć. Ale o tym także w moim przemówieniu na dole.