Żywotność podziału językowo – narodowościowego w wielokulturowej Odessie widać od razu, wystarczy wejść do sklepu. Trzeba strzelać czy w tym akurat obsługa mówi po rosyjsku czy po ukraińsku. Jeśli się pomylimy – patrzą z byka.
To jednak nic groźnego. Cóż, koszty pomajdanowej dumy narodowej. Policjanci, celnicy, a nawet ochroniarze na lotnisku – wszyscy przedstawiciele władzy ignorują możliwość porozumiewania się w innym niż ukraińskim języku. Kilka razy usłyszałem, że jak przyjechałem na Ukrainę to powinienem się nauczyć języka tego kraju. Być może. Niestety, natura poskąpiła mi umiejętności lingwistycznych. W miarę dobrze mówię tylko po polsku.
Do Odessy pojechałem na początku maja, obejrzeć nie tylko to piękne skądinąd miasto, opalić gębę i podenerwować znajomych w social mediach, że u mnie pięknie, a nad Wisłą deszcz, ale przede wszystkim na obchody rocznicy wydarzeń, które wstrząsnęły Odessą 7 lat temu. I tutaj jednak dopadło mnie polskie piekiełko – dzięki łączności internetowej.
W Polsce bowiem jedyną organizacją polityczną, która o wspomniała o wydarzeniach na Kulikowym Polu sprzed 7 lat była Federacja Młodych Socjaldemokratów – młodzieżówka Sojuszu Lewicy Demokratycznej. Na młodych działaczy wylało się za to upamiętnienie wiele kubłów pomyj, rozdawanych przez przedstawicieli naszych otwartych środowisk, postępowych lib-leftowców, którzy stękali coś o prorosyjskiej propagandzie. Ludzie z pewnością przekonani o własnym wyjątkowym patriotyzmie i o reprezentowaniu racji stanu, pluli jadem nie tylko na twórców internetowego mema, ale i na ofiary bestialskiego podpalenia.
Wiele osób z młodszej części działaczy lewicowych pytało o co w ogóle chodzi – nigdy bowiem o tych wydarzeniach nie słyszeli. Nic dziwnego. W Polsce przemilcza się tę tragedię. A więc przypomnijmy.
2 maja 2014 roku w Odessie skrajne prawicowi bojówkarze i kibole ruszyli na Kulikowe Pole – plac w centrum miasta – aby rozprawić się z protestującymi tam działaczami anty-majdanu. Podpalono namioty, a opornych bito kijami. Ci postanowili schronić się w Domu Związku Zawodowych. Pożar, podsycany przez koktajle Mołotowa rozprzestrzenił się na budynek, w którym zginęło 48 osób. Świadkowie podkreślają bierność milicji.
Jak co roku w miejscu tragedii zbierają się rodziny ofiar czy po prostu obywatele, chcący złożyć kwiaty. Zanim jednak dotrę na miejsce tragedii muszę okrążyć cały plac i dojść do jedynego wejścia, przed którym czeka mnie skrupulatna kontrola. Po drodze zaś minę chyba każdą militarną formację policji i wojska – Kulikowe Pole otoczono. W obawie przed rzekomymi prowokacjami, którymi straszy się co rok. Nigdy jednak nic specjalnego się nie dzieje.
Najpierw jednak trzepanie, wykrywacze metali, groźne miny, pytania co tu robię i już gładko mogę przejść na miejsce.
Nieco się spóźniłem. Na miejscu widzę rzędy kwiatów, tablicę z pomordowanymi i dwa wielkie głośniki, monotonnie ostrzegające przed pandemią i o tym, żeby w miejscach publicznych nosić maseczki. Jak rozumiem, po barierkach i przetrzepywaniu przy wejściu to kolejna metoda, aby ludzie zbyt długo tu nie przebywali. Nie da się bowiem tego długo słuchać.
Mimo wszystko przez plac przechodzą tłumy. Składają kwiaty, modlą się. Kobiety płaczą. Do kamer telewizyjnych mówią, że nie można o tej tragedii zapomnieć.
Są także prawosławni duchowni.
Jeszcze przed przylotem przeczytałem w Gazecie Wyborczej ustalenia ‘’niezależnej grupy śledczej’’ na temat przyczyn pożaru. Wynikało z nich, że ofiary same się spaliły. Oficjalnych ustaleń jednak nie ma, bo mogłyby być politycznie niewygodne. Do dzisiaj nikogo nie ukarano.
Jeszcze przed zakończeniem obchodów muszę zmykać – kilka kilometrów dalej swój marsz rozpoczynają środowiska nacjonalistyczne. Jak na moje maniery, kiepską datę wybrali sobie na taki marsz.
Dla nich 2 maja to święto przebudzenia. Mord rytualny, dzięki któremu odrodziła się narodowa Odessa. Ten wielki samochód to auto pułku Azow.
Jest ich około 500. Nacjonaliści w różnych krajach nie różnią się zbyt od siebie. Także repertuarem przyśpiewek, które są może trzy. Urozmaiceniem tutaj są jednak puszczane z platformy ukraińskie dumki. Gdzieniegdzie powiewają czarno-czerwone flagi Prawego Sektora. Widać też ok. 30-osobowy blok zamaskowanych bojówkarzy, raczej w wieku nastoletnim.
Tempo jest raczej spacerowe. Mam poczucie, że chodzi o odbębnienie pewnego obowiązku.
Kiedy nacjonaliści docierają pod pomnik Szewczenki widać, że po drodze ich szeregi nieco się przerzedziły. Atmosfera raczej piknikowa. Nic dziwnego, świeci piękne słońce. Jesteśmy pół kilometra od morza. Przemówienia jednak są bojowe. Choć mam wrażenie, że niewielu ich słucha.
Dziś będą musieli się rozejść.