Trwa walka na słowa opisujące ludzi chcących przez granicę polsko-białoruska dostać się do Polski. Władza mówi „nielegalni imigranci”. To termin przesądzający o złamaniu prawa i odmawiający prawa przybyszom do ubiegania się o opiekę międzynarodową. Są tacy politycy, którzy mówią „ekonomiczni migranci”, co ma sugerować że nie trzeba im pomagać, „bo chodzi im tylko o lepsze życie”. Dość transparentnym określeniem jest samo „migranci”, bo przynajmniej nie ocenia i stwierdza fakt: to są osoby, które opuściły swój kraj i szukają drogi do innego, lepszego miejsca na ziemi.
Tyle, że to określenie opisujące stan rzeczy niedokładnie – migrantem jest bowiem każdy, kto zmienia na stałe miejsce, w którym żyje, decydując się na przeprowadzkę z różnych przyczyn. Polacy też migrują często – z powodów ekonomicznych, cywilizacyjnych, społecznych czy rodzinnych. Ale czy da się porównać sytuację np. rodaków wyjeżdżających na Wyspy, z ludźmi, którzy koczują na naszej wschodniej granicy, siedzącymi w błocie, bez środków do życia? Ci ludzie to uchodźcy. Nikt przecież bez dobrego powodu nie decyduje się na tak dramatyczną podróż, nawet jeżeli stać go było na bilet lotniczy z Iraku do Mińska, nawet jeśli został oszukany łukaszenkowską propagandą o łatwej drodze do Niemiec. Czy któryś z ministrów rządu PiS, albo członków ich rodzin zdecydowałby się dobrowolnie na taki los?
Słowa są ważne. To one określają nasz stosunek do rzeczywistości, do świata i bliźnich. Obserwujemy od lat werbalną walkę między pojęciami „płód” a „dziecko nienarodzone”. Po tym którego z nich się używa można natychmiast poznać poglądy i przynależność polityczną zarówno dowolnego polityka, jak i cioci Lusi przy rodzinnym stole. Słowa stają się politycznymi emblematami, orężem z którym każdy, kto zabiera głos, włącza się w debatę – niezależnie czy to Sejm, czy własna kuchnia. Dlatego powinniśmy precyzyjnie nazywać wybory moralne, których dokonujemy. I mimo, że pierwsze zdanie Biblii, znane nawet najzagorzalszym ateuszom brzmi „na początku było Słowo”, to właśnie słowa traktujemy z dezynwolturą, niepoważnie, niechlujnie. W ten sposób wartości karleją, nikną pozostawiając pusty plac dla politycznych inwektyw.
W mediach Straż Graniczna podaje komunikaty: „dziś zatrzymano na granicy 180 nielegalnych imigrantów, 8 udzielono pomocy w szpitalu”. A co się stało z resztą? Czy złożyli wnioski o azyl? Czy trafili do ośrodków? Ile wśród nich było dzieci? To anonimowość zapewnia poczucie bezkarności służbom, które bezimiennym nie muszą udzielać pomocy. W przestrzeń wypuszczane są newsy o drogich butach, w których maszerują uchodźcy i telefonach komórkowych, które mają świadczyć prawdopodobnie o spisku. Tych informacji nie ma kto sprawdzić, bo ten, kto się odważy, dostanie zarzuty prokuratorskie. Trudne też udowodnić władzy przepychanie ludzi przez granicę, z powrotem na stronę białoruską, władza dba, by świadków nie było.
Systematycznie, dzień po dniu jesteśmy uczeni pogardy i nienawiści, ponad polowa Polaków chce przedłużenia stanu wyjątkowego, boi się uchodźców i chciałaby się szczelnie otoczyć zasiekami, by do nas nie weszli. Nie rozumieją, że zasieki działają w obie strony. To my, z powodu własnej wiary w propagandę nie możemy pojechać na tereny zamknięte, to przed nami, obywatelami Polski zamykane są szlabany, nie tylko przed uchodźcami. Łamanie ich praw, łamie tez nasze prawa. Jeśli przywykniemy do drutu kolczastego, nigdy już nie zniknie.