Czy to nie za wcześnie na przebadaną szczepionkę? Czy mieli czas, aby dokładnie zbadać ten preparat? Skąd wiemy, że to bezpieczne? Skąd wiemy, czy skutki po szczepionce nie wyjdą na wierzch dopiero za kilka lat? Szczepionka a płodność, szczepionka a ciąża?
Od razu uprzedzam – nie będę odpowiadać na te i inne pytania i wątpliwości. Nie taka jest moja rola. To nie wybory, w których mogę tłumaczyć jak działa system d’Honda. Nic mnie w internecie bardziej nie denerwuje, niż wypowiadanie się samozwańczych ekspertów tym bardziej na tak ważne tematy, jak ten. Dlatego ja, zamiast odpowiadać na zarzuty wobec szczepionek, przedstawię swoją perspektywę i motywację.
Czasem wydaje mi się, że nam te tysiąc podziałów w kraju nie wystarcza. Co jakiś czas uważamy, że to stanowczo za mało – Kościół, aborcja, LGBT, 5G, GMO, polityka, feministki – to wszystko za mało. Potrzebujemy powód numer 1001, żeby się pożreć (także przy rodzinnym stole) i ponownie stanąć po dwóch stronach barykady. Dalej od siebie niż kiedykolwiek przedtem.
Zaczęło się ponad rok temu, kiedy dzieliliśmy się na tych, którzy się bali i na tych, którzy nie odczuwali strachu. Potem, kiedy cała sytuacja pandemii stała się nam bliższa i bardziej realna, podzieliliśmy się na tych, którzy w obecność wirusa wierzą i tych, którzy uważają, że coś takiego nie istnieje (albo, że to spisek). W międzyczasie dochodziły kolejne podziały społeczno-polityczne; jesteśmy jako społeczeństwo po kolejnej fali czarnych protestów, które tym razem musiały się odbyć w pandemicznych warunkach, ale też jesteśmy po kolejnych transferach z jednego ruchu politycznego do drugiego i na odwrót, a także po tym, jak jedni umawiają się z drugimi i jak w ogóle tak można. Do tego doszło coś, na co czekaliśmy od samego początku pandemii – szczepionki.
Może najpierw o tych wątpliwościach – oczywiście, że je miałam! Przed samym szczepieniem – żadnych. Ale w grudniu czy w styczniu, kiedy zaczęliśmy mówić o szczepionkach na COVID – nie wiedziałam co o tym myśleć i czy od razu będę chciała się zaszczepić. Wtedy przeszłam dużo rozmów z moimi znajomymi i byłam na „nie wiem”. Potem zobaczyłam, jak wiele osób z mojego otoczenia się szczepi i uznałam, że nie mogę inaczej. Dlaczego?
Dlatego, że chcę wrócić do normalności: do piwka w plenerze, do kawy w kawiarni, do festiwali, tańczenia na ulicy, do domówek i do studiowania stacjonarnie. A przede wszystkim dlatego, że zależy mi na moich bliskich – szczególnie na tych przewlekle i onkologicznie chorych (których trochę w swoim otoczeniu mam). Tu nie chodzi tylko o moje zdrowie, mój komfort i moje obawy. Jestem częścią społecznego organizmu i postanowiłam zachować się jak taka obywatelka, jaką uważam, że powinnam być.
Przed samą szczepionką w ogóle się nie bałam. Byłam strasznie podekscytowana, bo jakby nie patrzeć, czekałam na to od roku. Cały negatywny vibe szczepionkowy, łącznie ze wszystkimi obawami dotyczącymi szczepionki Astry był poza mną. Ufałam swojej intuicji i wiedziałam, że to, co robię to jedyne słuszne rozwiązanie. Jedyne słuszne dla mnie – pamiętajcie, że moje wybory nie atakują Waszych.
Przychodzimy na umówione miejsce, w umówiony dzień i godzinę. Najczęściej przy wejściu sprawdzi ktoś nam temperaturę i dostaniemy formularz dot. chorowania na COVID w ubiegłym czasie, objawów związanych z COVID-19, a także ogólnego samopoczucia, bycia w ciąży, chorób przewlekłych. Z wypełnioną ankietą ustawiamy się w kolejce do lekarza_kę, który daje (lub nie) kwalifikację do szczepienia. Lekarz_ka przeprowadza z nami wywiad i odpowiada na nasze pytania czy wątpliwości dotyczące szczepienia. Po uzyskaniu kwalifikacji, ustawiamy się w kolejce do szczepienia.
Samo szczepienie jest podawane domięśniowo, na samej górze ramienia – warto mieć na sobie krótki rękaw, żeby wszystko przebiegło sprawnie. Po szczepieniu musimy poczekać 15 minut w wyznaczonym do tego miejscu na „obserwacji”, podchodzimy też do informacji, w której od razu jesteśmy zapisani na konkretny termin drugiej dawki szczepionki (jeżeli otrzymujemy szczepionkę dwudawkową). Po kwadransie możemy iść do domu.
Od razu po szczepieniu nie czułam nic niecodziennego, może oprócz uczucia obolałego miejsca w okolicy otrzymania szczepionki. Około godziny 22 (szczepienie miałam w okolicy godziny 13-14), zaczęła rosnąć mi temperatura do około 38,5 stopni, przez noc odczuwałam dreszcze związane z gorączką i męczyły mnie wymioty. Nie będę kłamać – nie czułam się ani najlepiej ani dobrze. Dolegliwości trwały prawie równą dobę i niczego nie żałuję – dla odporności było zdecydowanie warto.
Tekst pierwotnie ukazał się na blogu autorki.