Opinie

Zielony Renesans zależy od samorządów

wPunkt
Zielony Renesans zależy od samorządów

Energetyka obywatelska nie może oznaczać, że w kwestii stabilnych dostaw czystej i taniej energii obywatele mogą liczyć wyłącznie na siebie

fot. unsplash

W obliczu nabierającej tempa transformacji energetycznej, apatyczna postawa rządu przypieczętowuje peryferyjny status naszego kraju. Założenia zaprezentowanego pod koniec kwietnia programu Energia Plus bardziej przypominają neoliberalny koszmar niż zielony sen. Jednak Polska nie jest skazana na klimatyczną katastrofę i wysokie ceny – progresywna polityka i inwestycje polskich miast to początek Zielonego Renesansu.

Powodowane przez człowieka zmiany klimatu i postępująca degradacja środowiska naturalnego są już na pierwszym planie globalnej debaty publicznej. Szczególnie, że jedyną skuteczną odpowiedzią na te wyzwania zdają się być pilne i bezprecedensowe zmiany o wymiarze porównywalnym z rewolucją przemysłową.

W duchu tych przemian sformułowana jest idea Nowego Zielonego Ładu (Green New Deal) lansowana przez Alexandrię Ocasio-Cortez z progresywnego skrzydła Partii Demokratycznej w amerykańskim Kongresie. Program ten, nawiązujący nazwą do popularnych antykryzysowych reform z lat trzydziestych, zakłada niezwłoczne wyeliminowanie z gospodarki paliw kopalnych i zastąpienie ich odnawialnymi źródłami energii.W toku tych zmian powstać mają zupełnie nowe gałęzie zielonej gospodarki i miejsca pracy, prowadzące do ożywienia gospodarczego dzięki strumieniowi inwestycji. Powszechny dostęp do taniej i czystej energii umożliwić ma eliminację problemów energetycznego ubóstwa i trującego smogu, przyczyniając się tym samym do niwelowania społecznych nierówności.

Podobne hasła ‘sprawiedliwej transformacji’ zawarte zostały w przedstawionej niedawno przez Komisję Europejską strategii postulującej osiągnięcie neutralności klimatycznej unijnej gospodarki do 2050 roku. Całkowite odejście od węgla kamiennego do 2030 planują Niemcy – choć skutki Energiewende wciąż trudno uznać za sukces, Berlin nie ustaje w wysiłkach. Takie plany mają też inne kraje europejskie, w tym sceptyczna przecież wobec wielu polityk UE Wielka Brytania. O pilne działania na rzecz ochrony środowiska apelują Papież Franciszek i Patriarcha Konstantynopola a także duchowi przywódcy muzułmańscy. Do głosu dochodzą ponadto ruchy obywatelskie; od kilku miesięcy w miastach na całym świecie odbywają się regularne strajki klimatyczne.

Przesypiamy nasz moment

Polska znajduje się dziś na politycznym uboczu tej debaty. Konieczność fundamentalnej przebudowy naszego systemu energetycznego ustępuje w dyskursie publicznym kwestiom pozbawionym strategicznego znaczenia dla przyszłości kraju, jak choćby skazane na niepowodzenie próby zablokowania wzrostu cen energii na rynku detalicznym. Decydenci polityczni zdają się nie zauważać związku pomiędzy długoterminowym planowaniem rozwoju zeroemisyjnej energetyki a poziomem życia Polek i Polaków i konkurencyjnością polskiej gospodarki.

Cele związane z transformacją energetyczną w kierunku czystych źródeł zawarte zostały już w konkluzjach Okrągłego Stołu. Jednak od wielu lat w naszym kraju podtrzymywane jest przekonanie, zgodnie z którym Polska powinna korzystać w pierwszej kolejności z taniego, łatwo dostępnego i będącego narodową dumą węgla oraz opalanej nim istniejącej infrastruktury. Problem w tym, że ten węglowy konsensus już się kompletnie zdezaktualizował. W 2018 roku import surowca energetycznego był rekordowo wysoki. Z kolei wynikające z europejskich regulacji koszty emisji dwutlenku węgla rosną nawet o kilkaset procent rocznie. I choć stare, pamiętające czasy poprzedniego ustroju elektrownie węglowe odchodzą na zasłużoną emeryturę, to na ich miejsce budowane są nowe węglowe instalacje. Elektrownia Ostrołęka to najbardziej rażący przykład – straty finansowe zaangażowanych w nią inwestorów będą tak duże, że instalacja zyskała żartobliwe miano opalanej pieniędzmi zamiast węgla.

Propozycje rządu zakładają, że w 2040 roku węgiel nadal będzie miał w Polsce ponad 40-procentowy udział w produkcji energii. Partie opozycyjne postulują co prawda odejście od węgla w perspektywie roku 2038, jednak trudno te obietnice traktować poważnie zważywszy na ich ogólnikowy charakter. Nie bez znaczenia jest również fakt, że Platforma Obywatelska przez lata swoich rządów temat transformacji energetycznej po prostu zignorowała, nie wykonując nawet ustawowego obowiązku regularnych aktualizacji polskiej polityki energetycznej.

Jednocześnie, rozwój zielonej energetyki postępuje bardzo powoli. Brak sygnałów inwestycyjnych ze strony państwa będącego właścicielem największych polskich koncernów energetycznych oraz niestabilne, często dyskryminujące odnawialne źródła regulacje skutecznie zniechęciły potencjalnych inwestorów. W efekcie, w 2017 roku udział OZE w produkcji energii zmniejszył się wręcz w porównaniu do dwóch poprzednich lat, co jest ewenementem na skalę europejską. Postawiło nas to przed konsekwencją zapłaty 8 mld złotych za niespełnienie unijnego zobowiązania – to kwota za którą można by wybudować trzy duże elektrociepłownie gazowe w najbardziej zanieczyszczonych przez smog miastach.

Zamiast zielonego snu, neoliberalny koszmar

Ciężar transformacji sektora energetycznego dźwigają tymczasem polscy obywatele i obywatelki. Moc zakupionych przez nich przydomowych paneli słonecznych jest dziś ponad dwukrotnie wyższa niż w farmach fotowoltaicznych. Ogłoszony przez wicepremiera Gowina program ‘Energia+’ zakłada, że drobni przedsiębiorcy oraz nawet pięć milionów gospodarstw domowych będą produkować potrzebny im prąd na własną rękę, bez angażowania publicznych środków. Zamiast tego, projekt przewiduje system kredytów i pożyczek na zakup przydomowych instalacji. Decyzja o inwestycji przykładowo w panele fotowoltaiczne ma uchronić polskie gospodarstwa przed nieuchronnymi w przyszłości podwyżkami cen energii z sieci oraz potencjalnymi przerwami w dostawach spowodowanych niedoborami mocy. Tymczasem, państwowe koncerny mogą spokojnie kontynuować spalanie czarnego złota.

Za tak zaprojektowaną politykę energetyczną zapłacą najubożsi obywatele. Przede wszystkim ci, których nie będzie stać na zakup przydomowej instalacji na kredyt. Z braku rządowej strategii przestawiania polskiej energetyki na współczesne tory, będą oni skazani na energię z sieci po szybujących w górę cenach.

Zamiast zielonego snu, Polki i Polacy dostaną zatem neoliberalny koszmar. To będzie oznaczać katastrofalne skazanie większości obywateli na coraz gorsze usługi publiczne i zarazem systemowe wsparcie zamożnych, którzy mogą pozwolić sobie na prywatne rozwiązania. To stary model nieuczciwego biznesu, znany pod hasłem “prywatyzacji zysków i uspołeczniania strat”. Pozbawione społecznej wrażliwości reformy, wprowadzone pod wdzięcznym hasłem “obywatelskiej energetyki”, będą się odbijać czkawką całemu społeczeństwu jeszcze przez długie lata. Umożliwienie obywatelom uczestniczenia w transformacji energetycznej to słuszny kierunek. Jednak “demokracja energetyczna” bez powiązania z demokracją ekonomiczną to projekt koniunkturalnego wzbogacenia, a nie mądra polityka publiczna.

Zielony renesans rodzi się w miastach

Energetyka obywatelska nie może oznaczać, że w kwestii stabilnych dostaw czystej i taniej energii obywatele mogą liczyć wyłącznie na siebie. W obliczu obserwowanej obecnie abdykacji rządu z roli lidera i architekta energetycznej transformacji, inicjatywę przejąć powinny samorządy. Miasta – historyczne kolebki progresywnych idei i zmian społecznych – konsumują dziś dwie trzecie produkowanej energii i odpowiadają za ponad połowę szkodliwych emisji. Energetyczne wyzwanie w dużej mierze dotyczy miast i spoczywa na ich barkach.

Na świecie nie brakuje pozytywnych przykładów miejskich inicjatyw. Ogłoszenie przez Prezydenta Trumpa zamiaru wystąpienia USA z podpisanego w Paryżu Porozumienia Klimatycznego i odwrotu od wspierania czystej energetyki sprowokowało amerykańskie aglomeracje do przejęcia sterów. Los Angeles pracuje obecnie nad planem zaopatrywania miasta w energię elektryczną pochodzącą w stu procentach z czystych źródeł. Z kolei samorząd Nowego Jorku przyjął ambitne prawo nakazujące właścicielom budynków, odpowiadających za ponad połowę emisji w mieście, redukcję trujących gazów przynajmniej o czterdzieści procent do 2030 roku. Wyznaczając ambitne cele redukcji szkodliwych emisji i wspierając rozwój czystych źródeł energii, miasta mogą kształtować doktrynę energetyczną, dyktować tempo i wyznaczać kierunki zmian, niezależnie od politycznej agendy na szczeblu rządowym.

Wiele polskich samorządów już podjęło klimatyczne wyzwanie. Współpracujące lokalnie gminy zakładają klastry energetyczne inwestując w odnawialne źródła, a dobrze zarządzane miasta stawiają termomodernizację i efektywność energetyczną na pierwszym miejscu. Rodzący się Zielony Renesans – polski plan solidarnej transformacji energetycznej – przebiega od Słupska na północy do Zgorzelca na południu; od farm wiatrowych poza miastami, przez geotermię, po niskoemisyjne elektrociepłownie w ich centrach. Polska już dziś jest w czołówce europejskiego wykorzystania elektrycznych, bezemisyjnych autobusów we flocie transportu publicznego, rywalizując o prymat tylko z Holendrami i Brytyjczykami.

W dyspozycji miast znajdują się dziś narzędzia i technologie umożliwiające skuteczne działania. W naszej części Europy kolejne sukcesy odnosi stolica Słowenii Ljubljana, jeden z światowych liderów w przetwarzaniu odpadów. Inwestycje w czyste źródła są w zasięgu budżetów inwestycyjnych samorządów, a innowacyjne technologie zmieniają profil energetyki z krajowych monolitów na regionalną produkcję i konsumpcję.

Skuteczna transformacja na ogólnopolską skalę wymaga jednak współpracy. Tylko działając razem, samorządy mogą przesunąć wajchę w stronę Zielonego Renesansu, w centrum którego naprawdę znajdą się obywatele. Miejska solidarność zagwarantuje, że taka transformacja przyniesie zyski bez ukrytych kosztów społecznych.\

Artykuł ukazał się pierwotnie na Pospolita.eu.

Popularne

Do góry