„Z mediów dowiedziałem się, że przegrałem proces z Jackiem Wojciechowiczem. Wiedziałem, że muszę liczyć się z konsekwencjami za przerwanie intratnego biznesu reprywatyzacyjnego. Dzisiaj działania sądów zmierzają do tego, żebym został jedyną osobą, która poniosła odpowiedzialność za aferę reprywatyzacyjną i kradzież setek nieruchomości. Tylko ja niczego nie ukradłem, a nagłośniłem ten proceder” – pisze na Facebooku Jan Śpiewak.
Wojciechowicz to były wiceprezydent stolicy odpowiedzialny za planowanie przestrzenne i pozwolenia budowlane. Został zwolniony z pracy w ratuszu we wrześniu 2016 roku, gdy wybuchła afera reprywatyzacyjna.
„Mówił wówczas w TVN24: „odwołuje się mnie w kontekście afery reprywatyzacyjnej – to jest po prostu podłość – ponieważ łączy się moją osobę i moje odejście z urzędu (…) właśnie w takim nieprzyjemnym kontekście”. Następnie powiedział, że były naciski ze strony władz Platformy Obywatelskiej, żeby go zwolnić. Jakiś rok później napisałem post podsumowujący dymisje w ratuszu z powodu afery reprywatyzacyjnej. Wymieniłem w nim Wojciechowicza i napisałem, że został zwolniony w związku z udziałem w aferze reprywatyzacyjnej. W ten sposób o zwolnieniu Wojciechowicza mówił sam zainteresowany, ale w ten sposób pisało również wiele mediów. Jakie było moje zdziwienie, gdy dostałem pozew oskarżający mnie o zniesławienie za łączenie dymisji Wojciechowicza z aferą reprywatyzacyjną” – czytamy dalej.
„W trakcie procesu działy się prawdziwe cuda. Zeznawała Hanna Gronkiewicz-Waltz na wniosek Wojciechowicza. Były to zdaje się jedyne publiczne zeznania prezydent miasta w związku z aferą reprywatyzacyjną. Sąd ku naszemu zdumieniu odrzucił wszystkie nasze wnioski dowodowe i radykalnie ograniczył możliwość zadawania pytań Pani Prezydent. Wszelkie pytania dotyczące ustalenia związków między reprywatyzacją i planowaniem były ucinane. Działania sądu sprowadzały się do tego, żeby ustalić za co oficjalnie poleciał Wojciechowicz. Zupełnie ignorując kontekst sprawy” – opowiada aktywista.
„To, że został zwolniony w momencie wybuchu afery reprywatyzacyjnej, czy to, że nadzorował uchwalanie planów korzystne dla handlarzy roszczeniami reprywatyzacyjnymi. Już wtedy wiedziałem, że przegrałem ten proces. Sąd zasądził 10 tysięcy kary dla mnie i 4 tysiące kosztów sądowych” – mówi Jan Śpiewak.
„’Jest druga instancja, powalczymy tam’– pomyślałem bez specjalnych nadziei. I tutaj znowu zaskoczenie. Na początku procesu miałem dwóch pełnomocników, ale potem na rozprawy chodził jedynie drugi z adwokatów. Zgodnie z naszymi ustaleniami, to on miał składać apelacje, więc to on złożył wniosek o uzasadnienie wyroku i doręczenie go na adres jego kancelarii” – relacjonuje.
„Co zrobił sąd? Zgadliście. Wysłał uzasadnienie na inny adres. Termin apelacji upłynął. Złożyliśmy wniosek o przywrócenie terminu na złożenie apelacji z powodu przesłania dokumentów na inny, niż wskazany w naszym wniosku adres. Dostaliśmy odmowę, w której sędzia bez żadnej podstawy prawnej napisała, że tylko ja osobiście (a nie ja przez pełnomocnika) mogę wskazywać adres do doręczeń pism. Jest to oczywisty absurd, który nijak się ma do Kodeksu Postępowania Cywilnego, orzecznictwa Sądu Najwyższego i sądów apelacyjnych, regulaminu urzędowania sądów, komentarzy czy po prostu zdrowego rozsądku. W ten sposób wyrok sądu cywilnego pierwszej instancji się uprawomocnił” – pisze Śpiewak.
„Zostałem skazany na 14 tysięcy złotych kary za jedno zdanie w poście na facebooku. Dla porównania – Beata Kozidrak jadąc po Warszawie nawalona jak meserszmit dostała 10 tysięcy kary. Odebrano mi prawo nie tylko do sprawiedliwego procesu, ale po prostu do procesu. Działania sądów wobec mnie mają znamiona politycznego prześladowania” – argumentuje.
„Wiedziałem, że muszę liczyć się z konsekwencjami za przerwanie intratnego biznesu reprywatyzacyjnego. Dzisiaj działania sądów zmierzają do tego, żebym został jedyną osobą, która poniosła odpowiedzialność za aferę reprywatyzacyjną i kradzież setek nieruchomości. Tylko ja niczego nie ukradłem, a nagłośniłem ten proceder. Ja oczywiście tymi wyrokami przejmować się nie zamierzam. Od początku wiedziałem, że moja działalność wiąże się z dużym ryzykiem. Dzięki za wszystkie słowa wsparcia i otuchy. Walka trwa” – podsumowuje aktywista.
Cytowany post Janka Śpiewaka znajdziecie na jego profilu na Facebooku.