W sobotę lekarka oraz prawnicy chcieli dostać się do grupy migrantów, którzy od trzynastu dni koczują na granicy polsko-białoruskiej koło wsi Usnarz Górny. Żołnierze pilnowali jednak, by nikt nie podszedł na bliżej niż kilkaset metrów.
„Ludzie z karabinami, służby mundurowe, które mają za zadanie zapewniać bezpieczeństwo, oddzielają mnie od potrzebujących. Trudno mi uwierzyć, że to jest mój kraj” – powiedziała dziennikarzom Paulina Bownik, lekarka, która chciała udzielić pomocy migrantom.
„Trudno mi się teraz nie rozpłakać, szczerze mówiąc. Jest dla mnie niewiarygodne, że tak wygląda mój kraj i moja ojczyzna. Ludzie z karabinami, służby mundurowe, które mają za zadanie zapewniać bezpieczeństwo, oddzielają mnie od potrzebujących. Trudno mi uwierzyć, że to jest mój kraj – powiedziała dziennikarzom Paulina Bownik, lekarka, która chciała udzielić pomocy migrantom. Wojsko nie przepuszcza nikogo, także – a może przede wszystkim” – dziennikarzy. Żołnierz, który zakazał podejścia do migrantów, nie chciał podać powodu, ani się przedstawić.
„Absolutne bezprawie. Nie podano nam, jako pełnomocnikom, nie podano lekarzom, przedstawicielom fundacji żadnych argumentów prawnych, dlaczego Straż Graniczna nie chce nas przepuścić” – poinformował Patryk Radzimierski, radca prawny.
Jak informuje fundacja Ocalenie, 32-osobowa grupa już od kilkunastu dni znajduje się między dwoma szczelnie ustawionymi kordonami wojska i pograniczników. Z białoruskiej strony przed ewentualnym odwrotem zagradzają im drogę białoruskie służby. Przejścia na polską stronę pilnują żołnierze i funkcjonariusze SG.