„Bez radykalnych, wręcz rewolucyjnych reform dotyczących polityki historycznej, przedmiotu badań, jak i polityki kadrowej IPN nie ma racji bytu” – w rozmowie z Małgorzatą Kulbaczewską-Figat z Dziennika Trybuny mówi dr Bartosz Rydliński, kandydat Lewicy do Kolegium Instytutu Pamięci Narodowej oraz prezes Centrum im. Ignacego Daszyńskiego
Dlaczego ideowy lewicowiec stara się o wejście do Kolegium IPN? Przecież Nowa Lewica najbardziej stanowczo z partii parlamentarnych domaga się likwidacji instytutu, wytyka mu promowanie czarno-białej wersji historii lub wręcz jej fałszowanie…
Uzasadniony krytyczny stosunek do IPN zarówno Nowej Lewicy, klubu poselskiego Lewicy czy mój osobisty nie wyklucza tego, że w ramach obowiązującego prawa należy zawalczyć o wejście do Kolegium IPN. Skoro za sprawą rezygnacji Sławomira Cenckiewicza zwolniło się jedno miejsce przypadające rekomendacji Sejmu to błędem byłoby niewystawienie własnego kandydata. Szczególnie że Lewica odróżnia się w sposób fundamentalny zarówno względem PiS, jak i PO, jeśli chodzi o politykę pamięci. I właśnie dlatego, że IPN instytucjonalnie od ponadto dwóch dekad zwalcza lewicową symbolikę historyczną – trzeba podjąć walkę. Potrzeba jest naszego głosu, przejścia do kontrataku, szczególnie że parlament zdominowany przez prawicę wszelkiej maści naprawdę często dokonuje fałszowania historii.
Co powiesz na przesłuchaniu dla kandydatów? Jakie szanse dajesz swojej kandydaturze, patrząc realistycznie?
Oczywiście PiS ma swojego kandydata, PO oddało walkę walkowerem, nie wystawiło nikogo, co już jest bardzo symptomatyczne. Moje szanse na wybór są niewielkie, ale jak wiemy polityka jest czasem wypadkową przypadku, miejsca i czasu. Tak więc, zobaczymy. Natomiast oprócz paru „niespodzianek” dla członków Komisji Sprawiedliwości i Praw Człowieka, którzy będę dokonywać oceny kandydatów chciałbym wskazać, że bez radykalnych, wręcz rewolucyjnych reform dotyczących polityki historycznej, przedmiotu badań, jak i polityki kadrowej IPN nie ma racji bytu.
Mowa także o potrzebie poszerzenia okresu analizy IPN na cały XX wiek. W ten sposób Instytutu w końcu mógłby zacząć zająć się chociażby jednym z największych niepodległościowych i społecznych zrywów w dziejach ziem polskich, jakim była Rewolucja 1905 roku. To wiąże się z udokumentowaniem carskich zbrodni na polskich, żydowskich, niemieckich i rosyjskich robotnikach, działaczach PPS, Bundu czy SDKPiL. Wiem, że dla prawicy będzie to problematyczne, gdyż niejeden socjalista stracił życie na stokach warszawskiej cytadeli po donosie endeka.
Wyobraźmy sobie, że ten szczęśliwy przypadek jest po Twojej stronie. Udaje Ci się wejść do Kolegium. Jak wtedy widzisz swoje zadania? Co szczególnie chciałbyś zrobić, w co się zaangażować?
Kolegium IPN oprócz wyboru prezesa tej instytucji ma charakter doradczy. Oprócz zaangażowania w zmianę okresu analizy IPN na cały XX wiek, skupiłbym się także na popularyzacji badań i działań edukacyjnych IPN dotyczący historii społecznej PRL, znaczenia PPS w odzyskaniu niepodległości, roli PSL w różnych mutacjach w procesie państwotwórczym oraz historii najnowszej, historii polskiej transformacji. To ważne także dla mojego pokolenia, urodzonego w PRL, ale dorastającego już w niełatwych latach 90. Czas, by państwowa instytucja oddała głos mieszkańcom Włocławka, Legnicy czy PGR-ów i by to oni opowiedzieli historię masowego bezrobocia, upadku przemysłu, zaprzepaszczonych szans.
Ostatnią pilną kwestią jest sprawdzenie, ilu działaczy skrajnej prawicy jest zatrudnionych w IPN oraz w jakich działach. Nie może być tak, że działacze ONR odpowiadają za działania edukacyjne, jakiejkolwiek państwowej instytucji!
Jak oceniasz dorobek IPN z ostatnich, powiedzmy, dziesięciu lat? Czy poza dekomunizacją i zwalczaniem wszelkich lewicowych symboli w przestrzeni publicznej Instytut pozostawił po sobie coś wartościowego?
Cały dorobek IPN oceniam niezwykle krytycznie. Zaangażowanie tej Instytucji we wspomnianą dekomunizację było naprawdę kompromitujące. Zaciekłość walki IPN chociażby z historią „Dąbrowszczaków” było wypełnianiem testamentu generała Franco… Z pełnym uznaniem odnoszę się jednak do pracowników pionów archiwalnych IPN. Wykonują oni mrówczą pracę, dygitalizują szereg ważnych dokumentów, nie tylko zawartości teczek.
Oczywiście zdarzają się też pojedyncze wartościowe publikacje wydane przez IPN. „Mieczysław F. Rakowski. Biografia polityczna” pióra Michała Przeperskiego to rzadki przykład, niezwykle wartościowej książki mającej stempel IPN. Warto jednak zauważyć, że po pierwszych pozytywnych recenzjach byłych współpracowników Rakowskiego, IPN odwołał warszawską dyskusję promującą tę pozycję.
Czy w ogóle potrzebujemy szczególnego instytutu, który zajmuje się historią najnowszą i ma ambicje kształtowania ogólnopolskiej wyobraźni? Czy pieniądze wydatkowane na IPN nie powinny trafić raczej do wydziałów historycznych na uczelniach w całej Polsce? A może w ogóle warto wydać je na coś innego?
Każde poważne państwo prowadzi własną politykę historyczną, tworzy wspólnotowe imaginarium. Dlatego jest sens istnienia państwowej instytucji odpowiedzialnej za to. Natomiast IPN, gdzie jest chociażby pion prokuratorski czy lustratorski nie tylko nas zbyt wiele kosztuje, ale także nie spełnia roli, o której mówię.
Uważam, że po likwidacji IPN nowy polski rząd powinien utworzyć nową, bardziej pluralistyczną instytucję, która nie tylko wypracuje polityczny konsensus dotyczący polskiej polityki pamięci, ale także która będzie ją prowadzić poza granicami naszego kraju w ramach tzw. soft power. Uczelniane wydziały historyczne nigdy nie będą miały chociażby prerogatyw na przykład do poszukiwań zbiorowych mogił ofiar rzezi wołyńskiej.
„Nowy” IPN powinien też prowadzić rozbudowaną działalność wystawienniczą i edukacyjną tak na Wschodzie jak i na Zachodzie w ramach wsparcia priorytetów polityki zagranicznej i bezpieczeństwa.
Niedawno Nowa Lewica powołała do życia komisję historyczną z Krzysztofem Janikiem na czele, teraz pojawia się Twoja kandydatura do Kolegium IPN. Czy to znak, że polscy socjaldemokraci będą więcej mówić o historii polskich ruchów lewicowych?
Lewica od kilku lat zaczęła rozumieć znaczenie sporów o przeszłość we współczesnym świecie. Kierowane przeze mnie Centrum im. Ignacego Daszyńskiego walczące o pamięć pierwszego premiera niepodległej Polski, ikony PPS istnieje już 11 lat. I mamy swoje namacalne sukcesy, takie jak chociażby pomnik naszego patrona stojący na warszawskim Placu na Rozdrożu.
Dobrze, że Nowa Lewica po połączeniu SLD i Wiosny powołała komisję historyczną z Krzysztofem Janikiem na czele, który znany jest z sumienności i jasnych poglądów dotyczących lewicowej pamięci. Chciałbym, by także działacze młodego pokolenia, którzy dopiero zaczynają swoją działalność w ramach Nowej Lewicy wiedzieli, że dla lewicy mówiąc raperem Sokołem „przeszłość to przyszłość”.
Swojego czasu prawicy udało się wypromować „żołnierzy wyklętych”. Czym może i chce odpowiedzieć lewica?
Lewica ma tyle symboli, że musiałaby dokonać pewnego niełatwego wyboru, gdy chciała wybrać jeden mit. Zaczynając od „żołnierzy zapomnianych” z I i II Armii Wojska Polskiego, którzy w 1945 ucięli łeb nazistowskiej hydrze, przez robotnika z kielnią odbudowującego zburzoną Warszawę, Gdańsk czy Wrocław, po pionierki i pionierów Ziem Zachodnich, którzy wzięli na siebie trud zagospodarowania ziem zachodnich i północnych. Do tego pamiętajmy o setkach tysięcy bezimiennych socjalistów z przedwojennego PPS, działaczy klubów sportowych, Towarzystwa Uniwersytetu Robotniczego, spółdzielni mieszkaniowych, związków zawodowych, ochotniczych obrońców Warszawy w 1920 roku, Robotniczej Brygady Obrony Warszawy w 1939. Lewica ma piękną historię, z której powinna być dumna zawsze i powinna się nią chwalić zarówno w Sejmie, w mediach i codziennej pracy partyjnej!