Polska

„Największą siłą pracowników nie jest rozmowa, tylko zaprzestanie pracy”. Wywiad z operatorem z żurawia

wPunkt
„Największą siłą pracowników nie jest rozmowa, tylko zaprzestanie pracy”. Wywiad z operatorem z żurawia

Wszelkiego rodzaju groźby ze strony tych różnych budowlanych szefów są w tej branży normą. Na mnie one personalnie nie robią dużego wrażenia, gdyż operator właściwie jeśli chce pracować, to znajdzie pracę bez większego problem

fot. wikimedia commons

„Gdyby budowlańcy dbali o własny interes, tak bardzo jak o interes swojego szefa, to budowlanka byłaby najlepszą branżą w kraju”. Szymon Gams rozmawia z Krzysztofem Królem – operatorem żurawi wieżowych i członkiem Komisji Krajowej OZZ Inicjatywa Pracownicza

Jak długo pracujesz jako operator żurawi wieżowych?

Pracuję od 2015 roku.

Jakie są obecnie największe problemy dotykające twoją branżę?

Największym problemem od lat podejmowanym przez różnych operatorów czy też Komisje IP, jest za długi dzień roboczy. Pierwsze komisje operatorów w 2015 roku powstawały m.in. dlatego, że operatorzy mieli dość długiego dnia roboczego. Przeciętnie w Polsce jest tak, że rzadko kiedy jest to 8 godzin pracy. Zwykle minimum to jest 10 godzin, normą jest 12 godzin, a bywają dni, gdzie zakres czasu dobija do 14 czy 16 godzin. Do tego dochodzi sobota i koniec końców wychodzi, że ludzie pracują minimum ponad 200 godzin, a dochodzi, że niektórzy pracują ponad 300 godzin miesięcznie. My chcieliśmy od początku, jako zorganizowane grupy operatorskie, 8-godzinnego dnia pracy. W 2018 roku wymusiliśmy na Ministerstwie Rozwoju rozporządzenie, które regulowałoby warunki pracy, ale Ministerstwo zapisało w tym rozporządzeniu tylko ogólny zapis, że operator nie może pracować ponad 8 godzin dziennie. Chcieliśmy, żeby w tym rozporządzeniu była dopisana elektroniczna ewidencja czasu pracy, taka jak jest aktualnie u pracowników ciężarówek. Ministerstwo tego nie zapisało i w praktyce to rozporządzenie nie działa.

Są jeszcze inne problemy związane np. z BHP, ale to jest ten główny, który nie jest przestrzegany na 90℅ budów. Do tego wszystkiego doszły jeszcze problemy związane ze ścinaniem stawek, właściwie stawki wracają teraz do tego poziomu z 2015 roku, to są bezpośrednie powody ostatniego protestu.

Na protestach bardzo dużo mówiliście o kwestii bezpieczeństwa podczas pracy, mógłbyś jeszcze raz przypomnieć o problemach związanych z BHP?

Z perspektywy pracownika branża budowlana od 89 roku cały czas doświadcza regresu. BHP przez firmy budowlane jest wykorzystywane do tego, żeby wywierać większą presję na pracownikach i zarabiać na nieprzestrzeganiu go. Więc na największych budowach są inspektorzy BHP, którzy chodzą po tych budowach i pilnują BHP po to, żeby nakładać mandaty na podwykonawców. BHP-owiec musi zarobić na swoją pensję i jeszcze dodatkowo wlepić tyle mandatów, żeby główny wykonawca zarobił ponad jego własną pensję. Tak to wygląda na dużych budowach. Natomiast na małych budowach zwykle jest jeden główny wykonawca, który albo ignoruje zasady BHP albo traktuje je nader luźno.

Dla pracowników często trzymanie się zasad BHP jest utrudnieniem pracy i wiąże się z zwiększeniem jej długości czy intensywności. Pracownik ma przed sobą po prostu normę, którą musi wykonać, ale BHP-owiec dorzuca mu zadania, które musi wykonać aby utrzymać standardy BHP – co utrudnia pracę. Więc to nie do końca jest tak, że jeśli jest BHP, to praca jest łatwiejsza.

BHP może być w dwojaki sposób wykorzystywane. Może być wykorzystywane przez pracowników, po to, żeby ułatwiać im tę pracę, po to żeby ona była mniej obciążająca i była wykonywana w lepszych warunkach. Albo odwrotnie – może być wykorzystywane do tego, żeby np. zwiększać zyski, tak jak np. w przypadku tych inspektorów, którzy nakładają mandaty i utrudniają pracę robotnikom. No i tak jest na budowach, że po prostu biznes dąży do tego, że jeśli BHP jest realizowane, to utrudnia życie pracownikom.

Natomiast patrząc ogólnie, historycznie, to pracownicy sami mają coraz mniej do powiedzenia w sprawach BHP. Nie ma dobrych szkoleń BHP, pracownicy budowlani w większości nie są po szkołach budowlanych, gdzie uczono by ich BHP. Kierownicy mają znacznie większą wiedzę teoretyczną na temat BHP, więc jeżeli są jakiekolwiek wypadki, to pracownicy nie wiedzą jak się bronić w dochodzeniach dotyczących tych wypadków, bo nie znają zasad BHP. Jeżeli dochodzi do opisywania przebiegu pracy, to kierownik, znając zasady BHP, jest w stanie się wybronić się od odpowiedzialności i zrzucić ją na barki pracowników, którzy nie wiedzą jak zeznawać we własnym interesie.

Operatorzy kiedyś mieli znacznie więcej do powiedzenia, jeśli chodzi o BHP na budowach i przykładowo łatwo było operatorowi zaprzestać pracy gdy np. wiał duży wiatr. Obecnie te kwestie również w rozporządzeniu (te obostrzenia odnośnie np. wiatrów) zostały jeszcze bardziej rozluźnione, względem starego rozporządzenia, które było pisane w 53 roku. Pod tym względem mamy więc regres. To rozporządzenie z lat 50-tych było bardziej restrykcyjne niż obecne, a wiatr przecież tak samo wieje jak i wiał w tym kraju. Nie ma i nie będzie mniej wiatrów.

Jest też taka ogólna prawidłowść: presja na przestrzeganie zasad BHP występuje, jeżeli koszty ich przestrzegania ponoszą pracownicy. Np. główny wykonawca przestrzega, żeby pracownicy mieli odzież ochronną, gdyż nie płaci za nią. Jeżeli jednak wieje zbyt mocny wiatr, to kierownik nie zatrzyma żurawi; co najwyżej zgodzi się z decyzją operatora, jak operator jest na tyle odważny, żeby zaprzestać pracy. Choć w większości przypadków należy się spodziewać, że kierownik będzie zmuszał jego do pracy nawet jak będzie huragan. Wszyscy na budowie mają mieć kamizelki, ale to że pracują po kilkanaście godzin, tym samym powodując wypadki wynikające z przemęczenia nie jest żadnym problemem. Ostatecznie jak kogoś przygniotą szalunki w 14 godzinie pracy, bo ktoś inny nie był wystarczająco skoncentrowany, to winny jest pracownik, który czegoś nie dopilnował. Nie dopilnował bo był pod presją czasu i zmęczenia.

Można spojrzeć w statystyki. W 2017 r. w Polsce doszło do 269 wypadków śmiertelnych, w budownictwie było ich 51. Co roku w Polsce w pracy ginie nie więcej niż 300 pracowników i co roku najwięcej w branży budowlanej, chociaż obiektywnie ona nie jest najniebezpieczniejsza. Najniebezpieczniejsza jest branża wydobywcza ale tam są związki zawodowe, które wywierają większą presję na firmy, żeby przestrzegały zasad. Do tego, gdy w kopalni dojdzie do poważnego wypadku to wie o tym cała Polska, bo związek jest w stanie nagłośnić przejawy patologii w branży. Natomiast w budowlance wypadki są ukrywane. Faktycznie jestem przekonany, że wypadków śmiertelnych w budownictwie jest jeszcze więcej, gdyż zatrudnienie na czarno występuje w niej na masową skalę. To znaczy, że wypadki śmiertelne pracujących na czarno są ukrywane i w statystykach zaliczane np. do wypadków samochodowych.

Na poniedziałkowych protestach pod siedzibą jednej z firm przyszli pracodawcy z firmy Layster i powiedzieli, że forma strajku w miejscu pracy przynosi więcej szkód niż korzyści, bo rozbija potencjalne rozmowy między pracodawcą a pracownikiem. Zgodzisz się z tym czy może problem jest bardziej zniuansowany?

Im to z pewnością przynosi straty, więc chcą jak najszybciej zagonić ludzi do pracy. Pracodawcy, którzy twierdzą, że znają lepsze strategię protestów pracowniczych zwyczajnie kłamią. To my – pracownicy – wiemy lepiej jak protestować, oni nas nie muszą uczyć protestów. Jeżeli słyszę biznesmena, który mówi pracownikowi jak on powinien protestować, to jest to czysty absurd. Przecież oni nie zaproponowali żadnej innej formy protestu niż lakonicznie rozmowy. Jeżeli zależy im na poprawie warunków pracy, to niech ograniczą długość pracy żurawi do 8 godzin i podwyższą płace. Mogą to zrobić w ciągu jednego dnia. Biznes gdy zaczyna czuć presję, to bardzo często proponuje rozmowy. Rozmowy nic go nie kosztują w rzeczywistości. W czasie rozmów produkcja idzie cały czas, tak naprawdę rozmawiać można miesiącami.

Prawda jest taka, że największą siła pracowników nie jest rozmowa, tylko zaprzestanie pracy. Kierownicy nie mają pojęcia jak w zorganizować produkcję, jak właściwie używać narzędzi to wiedzą tylko pracownicy. Po drugie kierownicy nigdy nie wytrzymali by takiej intensywności i długości pracy jaką są w stanie wytrzymać pracownicy. Zarządy firm dobrze wiedzą, że to pracownicy a nie bankierzy, udziałowcy czy pośrednicy wytwarzają zasadniczy produkt. Biznes dobrze wie, że tylko praca pracowników generuje ich materialne zyski. To nasza codzienna praca wytwarza bogactwo a nie wybitna inteligencja kierownika czy papiery potwierdzające jakieś niby kwalifikacje. My pracujemy na słońcu i deszczu po 12 godzin i to niby nie jest kwalifikacja. Pokaż mi jednego pracownika z biura budowy, który by wytrzymał tydzień w takich warunkach. Tylko to oni niby mają kwalifikacje a pracownicy fizyczni rzekomo są ich pozbawieni.

Największym zagrożeniem dla biznesu jest zaprzestanie pracy przez pracowników bo to oznacza od razu realne ograniczenie zysku. To my utrzymujemy tą gospodarkę a nie inwestorzy, którzy załatwiają kredyt na jedną czy drugą budowę. Te milionowe kredyty spłacają dzięki naszej a nie własnej pracy. Sami nie pracują milion razy więcej niż my. To my im, a nie oni nam, dajemy pracę, której efekty oni zagarniają. Biznes zrobi wszystko, aby namówić pracowników do tego, żeby powrócili do pracy. Bo wie, że każda godzina pracy pracownika to jest dla nich konkretny pieniądz, a brak tej godziny to jest konkretna strata. I dlatego starają się otumanić pracowników, proponując im dyskusję nad rozlanym mlekiem.

W ostatecznym rozrachunku, istotą pracy wszelkich kierowników, czy znaczną jej częścią, jest zmuszanie pracowników do pracy. Podkręcanie tempa, pogarszanie warunków pracy i obniżanie stawek. Tak więc z zasady dążą oni do tego żeby nas zmusić do pracy. I mają pod tym względem całkiem spore osiągnięcia. Najbardziej znanym polskim towarem eksportowym jest tania siła robocza. Polscy pracownicy są znani na całym zachodzie z pracy w najgorszych warunkach za najgorsze płace. Polskie firmy jednak idą dalej. Kierownicy budowlani dobili do tak tragicznego poziomu, że już nawet Polacy nie są w stanie realizować ich ambitnych wizji. Jest coraz więcej budów, na których zasadnicze prace są wykonywane przez Ukraińców, Mołdawian. Tylko kierownictwo jest polskie zajmuje się kontrolą, oszukiwaniem i upokarzaniem migrantów. Presja jest tak duża, że nawet Polacy nie są jej w stanie wytrzymać.

Ci właściciele firm dźwigowych robią tylko to, czego są nauczeni. Radząc nam nam w jaki sposób powinniśmy czy nie powinniśmy strajkować, chcą ograniczyć protest i straty. To są takie ich oświecone rady, za które my po latach ciężkiej pracy, ciągłego oszukiwania i upokarzania już podziękujemy. Pracodawcy udają, że nic się nie stało po poniedziałkowym zatrzymaniu pracy. Jedyna firma, która się do nas odezwała, to Layster. Oni mają mało dźwigów, to ich bardziej zabolało. Oczywiście nie chcą poprawy warunków pracy, więc odezwali się pro forma, żeby wybadać grunt bez żadnego konkretu. Duże firmy takie jak np. Herkules nawet się do nas nie zwróciły, bo póki co się nas nie boją. Te firmy nie poczuły tego na tyle mocno, na razie to był tylko jeden dzień. Dla nich to jest jakaś forma straty, ale zbyt mała, by się nią realnie przejąć. Na drugi dzień produkcja ruszyła na nowo, więc przełknęli ten jeden dzień i uważają, że wszystko wróci do normy.

Dopóki firmy nie odczują realnej presji, a największą presja są dla nich straty finansowe, to nie będą w ogóle reagować. Firmy są od dekad przyzwyczajone, że operatorzy bardziej przypominają bydło robocze, a nie ludzi, którzy mają swoją godność i na których nie wystarczy krzyknąć, żeby szybciej pracowali.

Pracownicy podczas piątkowych protestów wspominali o tym, jaką rolę w procesie dochodzenia o swoje prawa grają pośrednicy. Czy mógłbyś wytłumaczyć na czym problem pośrednictwa polega?

Na podwykonawstwie, czyli właśnie tym pośrednictwie, opiera się cała branża budowlana i ta struktura ma zapewnić rozbicie jedności pracowniczej. Struktura organizacyjna takiej klasycznej większej budowy polega właśnie na tym, że jest deweloper, który nie wykonuje żadnej pracy produkcyjnej – on zleca wykonanie budowy jakiemuś głównemu wykonawcy a następnie ten główny wykonawca zleca kolejnym podwykonawcom konkretne roboty do wykonania i w przypadku dźwigów główny wykonawca zleca montaż dźwigu firmie, która ma dźwigi czyli np. Laysterowi (lub Herkulesowi, Corleonisowi, Trinacowi…). Potem ta firma albo zatrudnia na samozatrudnieniu operatora albo pośrednika, który załatwia operatora. Tak więc operator musi swoją pracą utrzymać dewelopera, głównego wykonawcę, podwykonawcę i pośrednika.

Pośrednik średnio zarabia około 10 zł na każdej godzinie pracy operatora. Firma dźwigowa ma zwykle 50 zł z godziny operatora. Sam operator natomiast zarabia obecnie 20 bądź 18 zł. Czyli wszystkie te wymienione podmioty zarabiają na naszej pracy, która jest nieporównywalnie trudniejsza od ich obowiązków. Taki pośrednik wykonuje telefony, wypisuje faktury i raczej rzadko przejedzie się na jakąś budowę żeby coś załatwić. A firma dźwigowa w kwestii operowania nie robi nic szczególnego. W zasadzie to firma dźwigowa załatwia tylko pośrednika za te 20 lub 18 zł i nie robi nic w kwestii zapewnienia obsługi żurawia.

W ostateczności taki układ powoduje to, że operatorzy mają różnych szefów i nie wiedzą dla kogo pracują np. ich koledzy czy oni sami. Sytuacja jest taka, że jeśli chodzi o poganianie i wywieranie presji na pracowników, to jest pośrednik i kierownik budowy oraz kierownik z firmy dźwigowej. Jeśli chodzi o płace, to wszystkie podmioty zrzucają odpowiedzialność na inny podmiot. Jeśli operator ma problem z dostaniem pieniędzy od pośrednika, to pośrednik twierdzi, że to firma dźwigowa mu nie płaci. Później firma dźwigowa twierdzi, że to główny wykonawca i tak perpetuum mobile, cykl absurdów. Teraz jest taka sytuacja, że to pośrednicy twierdzą, że to firmy dźwigowe zaniżyły nam stawki. Kiedy trzeba pracować, to „róbcie jak najszybciej” a jak przychodzi do wypłaty to „ze spokojem, trzeba być cierpliwym”. Tylko, że w ostateczności pośrednicy godzą się na obstawianie żurawi za tak niskie stawki, oni sami ze sobą konkurują o to kto za niższą cenę załatwi obsługę żurawia.

System podwykonawstwa wzmaga konkurencję pomiędzy wykonawcami, następuje licytacja w dół, w ostateczności o to kto jest zdolny pracować za jeszcze niższą stawkę. Nie 12 tylko 16 godzin. Skomplikowanie tej struktury ukrywa odpowiedzialność za niskie płace bo nie ma jednego podmiotu odpowiedzialnego – jest to rozmyte. Tak naprawdę o tyle ile my wiemy to co najmniej dwa podmioty odpowiadają za nasze wynagrodzenia, czyli pośrednicy i firmy dźwigowe, może też główni wykonawcy względem firm dźwigowych wywierają presję, ale tego nie wiemy, bo układ między głównym wykonawcą a firmą z żurawiami jest ukrywany przed pracownikami.

Sprawę komplikuje też różnorodność tych pośredników zatrudniających operatorów. W Warszawie jest ich pewnie kilkunastu. To też utrudnia wysunięcie żądań względem jednego podmiotu i po prostu rozbija jedność pracowników, którzy pracują pod różnymi podwykonawcami, na różnych warunkach. Co prawda te warunki są jakoś uśrednione, ale różnią się w szczegółach oraz jakością budowy – są budowy łatwiejsze i trudniejsze.

System podwykonawstwa znosi odpowiedzialność wobec pracowników i rozbija ich integralność strukturalną pod względem zatrudnienia. Co więcej, gdy na budowie masz kilka firm wykonujących tą samą pracę to dochodzi do absurdów. Nawet pracownicy jednej grupy zawodowej walczą między sobą, gdyż zatrudnia je ktoś inny. Np. zbrojarze z jednej firmy walczą o dostęp do żurawia ze zbrojarzami z innej firmy. Bo normą jest, że kierownictwo zatrudnia zbyt dużo pracowników wymagających pomocy żurawia. W ten sposób pracownicy zamiast walczyć z kierownikiem o lepsze warunki pracy, walczą między sobą o to, kto szybciej wykona plan ustalony przez kierownika.

Odnośnie strajku operatorów robi się coraz głośniej, nawet TVN i Wyborcza się tym zainteresowały jak ty do tego podchodzisz? Widzisz jakiś konkretny potencjał tych ostatnich zrywów?

Potencjał jako początek dalszych działań widzę, natomiast jeśli to wszystko miałoby się skończyć na tym co mamy teraz, to protesty nic szczególnego jeszcze nie wniosły. Jeśli to ma być początek kolejnych przestojów, pracy ograniczonej do ośmiu godzin, jakiegoś uzwiązkowienia tej branży to jest to dobry początek, chociaż ciężko mówić o początku, bo te próby już były podejmowane ze strony Inicjatywy Pracowniczej od 2015 roku, więc to właściwie jest dużo dłuższa seria działań.

W takiej perspektywie 6 lat to rozwój jest bardzo powolny. Operatorzy, tak jak inni pracownicy w tym kraju, nie wiedzą co to jest związek zawodowy, jak działa, nie wiedzą jak ze sobą współpracować, bardziej ufają szefom czy politykom niż sobie nawzajem, nie wiedzą, że jak staną, to firmy budowlane klękają od razu. Bardziej się przejmują wykonaniem zadania narzuconego przez szefa niż własnym życiem własnymi, relacjami np. z rodziną, własnymi wygodami. To typowe dla polskich pracowników, że bardziej dbają o interes tych, którzy ich wykorzystują niż o własny. Gdyby budowlańcy dbali o własny interes tak bardzo jak o interes swojego szefa, to budowlanka byłaby najlepszą branżą w tym kraju. Niestety większość daje sobie wmówić, że bycie robotnikiem polega na służeniu przełożonym dniem i nocą a nie na walce o lepsze życie.

Mnie nie interesuje czy wykonuje dobrze pracę, ale to czy mam dobre życie. W moim interesie nie leży to, żeby firma budowlana zarobiła jak najwięcej. To, że ona zarobi miliony nie znaczy że ja coś więcej z tego dostane. Może być przeciwnie: za dodatkowe pieniądze zostanie zatrudniony kolejny kierownik, który jeszcze bardziej pogorszy warunki mojej pracy. Ciężko być dumnym z pracy, w której nad niczym nie masz żadnej kontroli, w której zarabia się grosze, której efekt jest mi odbierany. Nie jestem dumny z bycia niewolnikiem, nie jestem dumny z tego, że ktoś na mnie zarabia miliony a ja ledwo wiąże koniec z końcem.

Z drugiej strony, jeszcze nigdy w tym kraju operatorom nie udało się zorganizować tak licznego protestu. To historyczne wydarzenie, kiedy ludzie widzą, że mogą coś wspólnie zrobić, a nie cały czas konkurować ze sobą i cieszyć się z płacy wyższej od złotówkę od innych. Mnie nie interesuje to, że wycisnę wyższą płace od pośrednika czy spokojną budowę. To nic nie zmienia to też żaden powód do dumy. Jak szliśmy do ministerstwa walczyć o rozporządzenie, to nie po to, żeby nam pięciu było lepiej tylko, żeby wszystkim operatorom się polepszyło. W praktyce i tak rozporządzenie nie jest przestrzegane ale jest podstawą do dalszej walki o poprawę warunków większej ilości operatorów a nie tylko mojej.

Jedno wydarzenie, takie jak zaprzestanie pracy na jeden dzień niewiele zmieni w układzie sił, cały czas ten układ jest taki sam czyli dominacja biznesu nad pracownikami. Operatorzy pierwszy raz jednak zobaczyli, że można coś takiego zrobić i że oni sami są w stanie coś takiego zrobić.

Wspominasz o skali protestów, część pracowników nie dołączyła się do strajków i rozgoryczeni internetowi komentatorzy mówią, że spowodowane może być to z winy związków zawodowych. To prawda? Czy w ogóle da się zorganizować wszystkich pracowników w twojej branży?

Winę, że jest taka sytuację ponosi biznes i politycy – to zdaje się oczywiste. To są dwie podstawowe siły które rozbijają potencjał pracowniczy. Jeśli chodzi o małą skalę protestów pracowniczych w Polsce, to ta skala jest powodowana przez presję biznesu i presję ze strony instytucji państwowych albo brak działania ze strony tych instytucji. To właśnie powoduje, że pracownicy mają tragiczną sytuację w tym kraju. Szczególnie struktura pracy operatorów powoduje, że ciężko zrobić coś takiego jak strajk czy protest.

Operatorzy nie mają ze sobą bliskiego kontaktu, pracują na różnych budowach, ich kontakt jest właściwie ograniczony do internetu lub rozmów telefonicznych. Oni nie mają przecież nawet kontaktu z pracownikami na budowie, więc ciężko takich wyizolowanych pracowników zorganizować. Po drugie operatorzy pracują pod różnymi szefami i tych szefów, jak już mówiłem, jest kilkoro więc ze względów strukturalnych bardzo trudno zorganizować taką grupę pracowniczą jak operatorzy. Gdy do tego dodasz 270 godzin pracy w miesiącu, to kiedy operatorzy mają czas na spotkanie?

Dopóki nie będzie 8-godzinnego dnia pracy, to nigdy nie będzie w tej branży działał poważny związek. Człowiek, który codziennie pracuje 12 godzin, nie ma czasu ani siły, żeby zaspokoić swoje podstawowe potrzeby fizyczne a co dopiero, żeby organizować związek zawodowy.

Można iść dalej. Spójrzmy na ustawę o związkach zawodowych w Polsce, która utrudnia zakładanie organizacji związkowej i jej działanie. W budowlance, która jest tak rozbita strukturalnie ciężko utrzymać formalną strukturę związku, gdyż wymogi prawne, żeby ją utrzymać są zbyt skomplikowane. Ustawa o rozwiązywaniu sporów zbiorowych została stworzona tak, aby ograniczać możliwość legalnego strajkowania. Wyjściem z tej sytuacji jest prowadzenie dzikich strajków, ale tego pracownicy się bardziej boją.

Jeżeli chodzi o regulacje dotyczące pracy to jest cały czas presja na liberalizacje. Mają być one znoszone bo przeszkadzają biznesowi. Natomiast w kwestii zakładania i działania związków zawodowych jest odwrotnie, coraz więcej regulacji i ograniczeń.

Chciałbym jeszcze zadać ostatnie pytanie. Podczas piątkowych protestów pracownicy wspominali, że firmy budowlane groziły zwolnieniami operatorom, którzy nie podjęli się pracy w poniedziałek. Czy ty słyszałeś o takich sytuacjach i czy takie groźby są w twojej branży powszechne?

Wszelkiego rodzaju groźby ze strony tych różnych budowlanych szefów są w tej branży normą. Na mnie one personalnie nie robią dużego wrażenia, gdyż operator właściwie jeśli chce pracować, to znajdzie pracę bez większego problemu. Złej pracy zawsze jest masa w tym kraju, to nie jest przecież żaden problem, żeby znaleźć złą pracę. Problem jest ewentualnie ze znalezieniem lepszej pracy, której też szczególnie dużo nie ma, więc są operatorzy, którzy są przyzwyczajeni do tych gróźb. Niektórzy niestety traktują je zbyt poważnie.

Jednak ujmując to formalnie, jest to przejaw patologii tej branży, że kierownictwo jest w stanie po prostu zastraszać, czasami w dość brutalnej formie, pracowników. To, że te groźby są czasami dość mocne, wynika poniekąd ze słabości samych pracowników i tego, że kierownictwo przyzwyczaiło się do tego, że mogą nie szanować pracowników bo oni i tak na drugi dzień przyjdą na budowę i będą pracować 12 godzin, w ostateczności nawet nie dostając nawet wynagrodzenia za pracę, co jest tu dość częste.

Nie znają prawa, nie współpracują ze sobą, nie mają związku zawodowego – dlatego część tych pracowników nabiera się na te groźby, które zwykle są dziecinne.

Kiedyś zatrzasnęły mi się drzwi od kabiny, kierownik nie zorganizował serwisu. Po skończonej zmianie wyszedłem przez okno w kabinie na wysięgnik i po nim zszedłem na dół. W kolejny dzień w biurze zrobiłem raban, a kierownik mi mówi, żebym siedział cicho, bo dostane karę za chodzenie po wysięgniku. Odpowiedziałem, że prędzej on dostanie karę za opowiadanie idiotyzmów.

Dziękuję za rozmowę

Rozmawiał: Szymon Gams

Tekst pierwotnie ukazał się na stronie Inicjatywy Pracowniczej.

Popularne

Do góry