Statystyki urzędów pracy nie mówią prawdy o tym, jaka jest realna skala bezrobocia – dowodzi grupa naukowców z Wydziału Zarządzania Uniwersytetu Warszawskiego. Wyniki analizy wpływu pandemii koronawirusa na rynek pracy wykazują nawet 2 razy wyższe rezultaty.
Na skutek pandemii koronawirusa pracy nie ma obecnie 1,5 mln obywateli. Jednak duża część z tej grupy nie poszukuje w tej chwili nowego zatrudnienia przez co wg standardowej definicji nie kwalifikują się do grupy bezrobotnych. Jeśli ich policzymy to bezrobocie w samym kwietniu wyniosłoby 10,3 proc., co jest liczbą ponad 2 razy większą niż przez pandemią.
Powiatowe urzędy pracy nie widzą masowych zwolnień
Wg danych powiatowych urzędów pracy epidemia nie przyniosła jednak tak radykalnych zmian na rynku pracy. Na koniec kwietnia zarejestrowanych było prawie 966 tys. ludzi, co jest liczbą o 56 tys. większą niż w marcu i prawie 100 tys. więcej niż w grudniu 2019 r. Analiza naukowców nie napawa jednak optymizmem, według jej ustaleń w maju liczba bezrobotnych mogła zwiększyć się aż o 60-100 tys. ludzi.
Pomimo tarcz antykryzysowych i działań samorządów doszło do masowych zwolnień na rynku pracy. Dotyczyły one głównie osób na tzw. umowach „śmieciowych”, które nie uprawniają do zasiłku, więc osoby zatrudnione wcześniej w ten sposób, rzadko się rejestrują w UP.
Pod koniec kwietnia ilość bezrobotnych była dużo większa niż w grudniu ub. r. – aż o 660 tys. osób.
Przestarzałe definicje
Twórcy analizy o rynku pracy o nazwie „Diagnoza+” uważają, że Badanie Aktywności Ekonomicznej Ludności prowadzone przez GUS posługuje się terminami które nie aplikują się do aktualnej sytuacji w kraju. Na podstawie BAEL stopa bezrobocia w Polsce wynosiła w pierwszym kwartale 2020 r. 2,9 proc., twórcy „Diagnozy+” stosując to samo badanie inną próbą wykazali iż stopa wynosi 3.3 proc., a w kwietniu 6,1 proc.
Warto jednak zwrócić uwagę na to, że wyniki nie zwracają uwagi na osoby, które w wyniku epidemii straciły pracę a jej (ze zrozumiałych powodów) obecnie nie poszukują. W przypadku policzenia też tej grupy osób, ilość bezrobotnych ludzi przekraczałaby już 1,5 mln, co sytuowałoby wskaźnik bezrobocia na 10,3 proc.
To dopiero początek
„To może być cisza przed burzą. W czerwcu, lipcu czy sierpniu, gdy skończą się miesięczne i trzymiesięczne wypowiedzenia z pracy, napływ bezrobotnych może być bardziej gwałtowny”
– mówi dyrektor gdańskiego Urzędu Pracy, Ewa Olszewska w wywiadzie dla Rzeczpospolitej.
Wg danych powiatowych urzędów pracy zapytanych przez Rzeczpospolitą liczba zarejestrowanych bezrobotnych zwiększyła się w maju o 6-10 proc., czyli 60-100 tys. ludzi.