W trójcy polskiego krajobrazu miejskiego obok dyskontów i paczkomatów z pewnością znajdują się właśnie wszechobecne Banki. Zastąpiły może nie ścierniska, jak niegdyś z triumfem śpiewali Golcowie, ale często księgarnie, publiczne przedszkola czy kina. Są wszędzie i mnożą się niczym grzyby po toksycznym deszczu. W mediach zalewają nas agresywną reklamą i ustami wynajętych gwiazd show-biznesu głoszą swoją chwałę, podkreślają „ludzką” rolę (nie ma spełnienia Marzeń bez banku!) uparcie oferując swoje „produkty”. Dopadły już chyba każdego. Żyjemy wręcz w bankowej epoce, bankowej rzeczywistości. Jeśli jednak chcemy lepszego świata, jedno jest pewne – na banki nie ma w nim miejsca.
Te zdegenerowane i zdeprawowane instytucje nie tylko nie pełnią już żadnej pozytywnej roli, ale przede wszystkim są najważniejszym narzędziem kapitalistycznej kradzieży.
Banki – wehikuł kradzieży
Banki to przedsiębiorstwa wyzysku. Ich rzekoma niezbędność to fikcja upowszechniana i utrwalana przy pomocy reklam, to ważny element wciskanej nam ideologii.
Banki są instytucjami kapitalistycznymi dążącymi do zysku najczęściej w sposób amoralny i społecznie szkodliwy, są to jednak także instytucje oszukańcze, fałszywe, nie realizują już bowiem nawet swoich kapitalistycznych deklarowanych celów, czyli, jak mawiają filozofowie, stały się instytucjami kompletnie wyalienowanymi. Czy komuś z nas rosną bankowe oszczędności? Czy posiadanie konta bankowego przynosi wymierne korzyści? Nawet z kapitalistycznych analiz wynika, że prywatna bankowość to „wielki pochłaniacz” środków nieoferujący niczego w zamian. Według analizy HRE Investments nawet najlepiej oprocentowane lokaty przynoszą obecnie depozytariuszom około 8 proc. zysku. To nie daje jednak zupełnie nic – bo inflacja wynosi obecnie dwa razy więcej. Większość najkorzystniejszych „produktów bankowych” dzieli zresztą te procenty na okres kilku miesięcy i w praktyce nie zobaczymy nawet 1 proc. wzrostu naszych oszczędności.
W odpowiedzi na krytykę – w zaistniałej sytuacji zdumiewająco słabą – banksterzy i ich eksperci zapewniają, że sektor bankowy znajduje się obecnie w niezwykle trudnej sytuacji, wiadomo: epidemia, wojna, kryzys i co tam jeszcze, i „mierzy się z wysokimi kosztami”. Na łamach prasy ekonomicznej narzekają na darmowe wakacje kredytowe czy koszty sporów z klientami – tak, ten argument stale przewija się jako wyjaśnienie dla „ciągle rosnących kosztów” bankowości! Można by pomyśleć, że banki to praktycznie instytucje dobroczynne, które w zasadzie do naszych portfeli wyłącznie dopłacają. Można zakładać, że znajduje to odzwierciedlenie w spadających zyskach banków, które w tym strasznym kryzysie zapewne ledwo zipią i żadnych zysków nie notują… Tyle, że zyski te są obecnie rekordowe. Jak niedawno poinformował Narodowy Bank Polski, zysk netto sektora bankowego w pierwszym półroczu 2022 roku wyniósł 11,59 mld zł, co oznacza w skali jednego roku wzrost o 89,5 proc. ! Jaka branża może pochwalić się takimi wzrostami? Jaka uczciwa branża?
Jakże to więc możliwe, że mimo tylu rzekomych strat zyski są tak rekordowe? I co ważniejsze: jakie jest źródło tych horrendalnych zysków? Niestety, okazuje się, że banki nie dokonały żadnych wstrząsających odkryć naukowych ani nie rozwiązały problemu głodu na świecie. Ich zyski biorą się wyłącznie ze skokowo rosnących marży. Obecnie tylko spółki wydobywcze i spekulujące na wojnie firmy paliwowe przebijają zyski bankowości. Ta sytuacja może dziwić, jeśli nie wyjaśnimy czym są i skąd biorą się zyski banków. Swoje fortuny banki mnożą na dwa sposoby: po pierwsze aktywnie pochłaniając oszczędności depozytariuszy (także przez rosnące oprocentowanie kredytów) i po drugie jednocześnie rozwijając działalność inwestycyjną, która z reguły wiąże się z inwestycjami w najbardziej rentowne fundusze inwestycyjne a także skrajnie ryzykowne instrumenty będące po prostu zakładami finansowymi tworzonymi w oparciu o lawiny spekulacyjne. Te ostatnie towarzyszą każdej kryzysowej okazji, która pojawia się przed kapitałem finansowym. Stąd zresztą biorą się później wszystkie pękające „bańki”.
Zyski banków to społeczne nieszczęście
To nie wszystko. Jak zwraca uwagę David Harvey, współczesne banki nie tylko organizują kapitał finansowy i spekulacyjny, ale podporządkowały sobie też same państwa, których głównym celem gospodarczym w późnym kapitalizmie staje się finansowanie bankowych inwestycji, funduszy oraz podtrzymywanie samej egzystencji banków. Z taką sytuacją mamy właśnie do czynienia obecnie w Polsce. Oto cytowany przez portal money.pl anonimowy członek ekipy rządzącej straszy na łamach portalu, że w przypadku niekorzystnego dla banków wyroku TSUE oddalającego roszczenia bankowe dotyczące bezwzględnej zapłaty za udzielenie kredytów frankowych banki „nie udźwigną takich orzeczeń finansowo” i „zagrożone upadłością instytucje trzeba będzie ratować”. W ocenie neoliberałów rentowność prywatnych przecież banków to świętość, którą podtrzymać należy za wszelką cenę, obowiązek zaś „ratowania” w oczywisty sposób spoczywa na instytucji państwa, to znaczy na wszystkich obywatelach. Inaczej skończy się świat.
Tymczasem tak naprawdę zyski banków to społeczne nieszczęście. Nie tylko dlatego, że to po prostu kolejny element dokonującej się stale kapitalistycznej prywatyzacji, dzięki której za sprawą „ubankowienia” całych społeczeństw wypracowane społecznie środki przymusowo wręcz trafiają do kieszeni najbogatszych właścicieli. Także dlatego, że prywatna bankowość eksportuje zyski z pracy do spekulacyjnego kapitału finansowego i w ten sposób orientuje całość systemu gospodarczego na korzyść kapitalistycznych inwestorów. A nadbudowana nad „gospodarką realną” gospodarka instrumentów finansowych, zakładów i funduszy spekulacyjnych to główne źródło kryzysów finansowych i globalizacyjnej zmowy przeciwko ludziom pracy i najuboższym. Jak wiemy, każdy większy kryzys rozpoczyna się od pękającej bańki spekulacyjnej nadmuchanej przez bankowe spekulacje. To dzięki tym spekulacjom (kolonizując przyszłość) kapitalizm wciąż żyje i poszerza swe trwanie, do zagłady klimatycznej włącznie. Dzieje się to właśnie dzięki owym wpływom politycznym, byłoby bowiem niemożliwe bez rządów, które w najlepszym przypadku bezrefleksyjnie występują dziś w roli fundatorów bankowej aktywności.
Świat bez banków – to łatwe
Banki to filar złodziejskiego kapitału finansowego, instytucje wyłącznie pochłaniające oszczędności i wielkie kasyna, których likwidacja wyjdzie wszystkim tylko na dobre. Świat bez banków to zdrowszy świat, który łatwo sobie wyobrazić i o który można też skutecznie walczyć – antypatia wobec nich jest bowiem całkowicie międzyklasowa i powszechna.
Skutecznie przyzwyczajono nas do kapitalistycznej fantazji, że nasze pieniądze „zarabiają” i – dzięki bankom – mnożą się niczym króliki. Trzy dekady doświadczeń polskiej klasy pracującej dobitnie udowodniły jednak, że nic takiego się nie dzieje. Od banku wydusić możemy co najwyżej uśmiech Marka Kondrata i slogan, że „liczą się ludzie”. Oj liczą się, liczą ale nie ludzie, tylko ich pieniążki. Banki są też zaangażowane w działalność przestępczą: żerując na nieświadomości, to znaczy zasadniczo niemożliwym do pokonania braku wiedzy klientów oferują „produkty”, których spłata staje się zwykłą lichwą. Banki znormalizowały też proceder oddawania oszczędności ludzi pracy do giełdowych zabaw globalnej oligarchii. Tymczasem wcale nie jest normalna sytuacja, w której zarobki praktycznie każdego pracownika trafiają do utajnionego (tak, utajnionego!) obrotu sterowanego przez globalnych kapitalistów. Nie możemy już dalej tego akceptować. Globalny kapitał dyszy jeszcze tylko dzięki temu, że skutecznie pochłania środki świata pracy. Od tego szczodrego zasilania musimy go odciąć.
Świat bez banków – to łatwe. Łatwe do wyobrażenia i łatwe do wdrożenia. Jeszcze trzydzieści lat temu konto bankowe posiadali nieliczni. Obecnie prowadzonych rachunków jest u nas już więcej niż mieszkańców Polski – blisko 50 milionów. Gospodarka bez prywatnej bankowości była jednak i jest w pełni możliwa. Wszystkie pożyteczne funkcje, które pełnią prywatne banki, można bowiem realizować bez ich udziału. Wystarczy powołać do życia niedziałające dla prywatnego zysku społeczne kasy zapomogowo-pożyczkowe czy kasy oszczędnościowe, gdzie posiadanie rachunku nie wiązałoby się z oddawaniem oszczędności do wirtualnego kasyna a przez to wzmacnianiem kapitału finansowego oraz jego giełdowego świata. Innymi słowy, nasze pieniądze po prostu „siedziałyby” sobie na stabilnych kontach i nie działoby się z nimi nic więcej. Kasa oszczędnościowa (niczym rachunek w ZUS-ie) nie inwestowałaby na giełdach, nie spekulowała i nie bawiła się losem swych klientów, aby później w kryzysie wymuszać ratunek od państwa (znów z podatków pracowników). A więc zwyczajnie dajmy i pomóżmy bankom upadać. Już i tak żyją one głównie dzięki politycznemu przekupstwu i panującej nad politykami ideologii.
Spekulacje i sztuczne namnażanie pieniądza to prawdziwy nowotwór
Tymczasem bez giełdowej ruletki i zakładów o naszą przyszłość kapitał nie miałby już z czego żyć, bo gospodarka niefinansowa nie wytwarza już tyle, by uzasadnić sens istnienia kapitalistycznej oligarchii czy dostarczyć jej niezbędnego zasilania. Dlatego likwidacja bankowości to jednocześnie przesunięcie (powrót) gospodarki od spekulacji ku wymianie towarowej i tylko takie – towarowe – giełdy powinny istnieć. Spekulacje i sztuczne (kapitalistyczne) namnażanie pieniądza to nie tylko źródło kryzysów, ale i prawdziwy nowotwór całej ludzkości, która zamiast rzeczywistymi planami i rozwojem społecznym zajmuje się dziś wytwarzaniem cieplarnianych warunków dla mnożenia prywatnych zysków i szans dla spekulantów. Tym bowiem jesteśmy – mróweczkami, których życie i praca podnosić ma procentowe wyniki dla banksterów i ich politycznych najemników.
W temacie bankowości aktualne pozostają również postulaty Marksa i Engelsa. Proponowali oni, by banki prywatne zastąpił monopol banku narodowego. Co więcej, opowiadali się również za definansjeryzacją gospodarki. Ich postulatem w tym zakresie było stopniowe zastępowanie pieniądza papierowego (i realnie fikcyjnego) złotem oraz srebrem, aby w szybkim czasie umożliwić i uprościć uniwersalną wymianę towarową, a także uwolnić ceny tych surowców. Fascynujące, że ten marksowsko-engelsowski projekt nie zakładał wcale walki z rynkiem ani też jego eliminacji, a wręcz przysłużyć miał się przywiązaniu interesów kapitalistów do monopolu państwowego i utworzeniu rynku nowego, przejrzystego typu. Antybankowy był również skonkretyzowany i szczegółowy już program socjalizmu, który przedstawił Oskar Lange. Model Langego zakładał błyskawiczne wywłaszczenie wszystkich banków prywatnych i utworzenie jedynego Banku Powszechnego, który sam ustalałby swoją rentowność w oparciu o społeczne potrzeby. Efektywność tejże instytucji mierzona byłaby nie stopniem zysków, ale stopniem skuteczności w realizacji społecznych postulatów i planów.
Zwróćmy zresztą uwagę, że w kontrze i opozycji do banków pozostają dziś nie tylko pracownicy, ale również większość właścicieli, zwłaszcza drobnych i średnich. Produkcja materialna znajduje się bowiem na przeciwległym biegunie gospodarki. Ona wytwarza i żyje w teraźniejszości, nie posiada fałszywych skrzydeł spekulanta i nie zakłada się na 25 lat do przodu, nie tworzy tych wielopiętrowych zakładów w oparciu o sztucznie, życzeniowo generowany pieniądz. Zatem nawet pozostając w orbicie gospodarki przejściowej i nie wojując z całym kapitałem, znajdziemy sojuszników do walki z bankami i ich toksyczną (nie)produkcją finansową.
O sojuszników w walce z bankami powinno być łatwo właśnie w Polsce, gdzie proceder wykorzystywania klientów banków jest szczególnie jaskrawy – jak to możliwe, że u nas kredyt mieszkaniowy jest wielokrotnie droższy niż w zamożnej Francji i dlaczego znajdujemy się w czołówce państw europejskich z najwyższym oprocentowaniem kredytów hipotecznych? To jasne, że mamy do czynienia z niewidzialną i wyjątkowo bolesną dla społeczeństwa dyktaturą. Ale i taką, która nie ma zbyt wielu przyjaciół i z którą możemy zacząć radykalnie walczyć. I to już teraz.
Tekst pierwotnie ukazał się na witrynie trybuna.info