W latach 2014-2019 Islandczycy eksperymentowali ze skróconym czasem pracy. 2500 pracowników sektora publicznego – urzędów, przedszkoli, szpitali czy punktów obsługowych otrzymywało to samo wynagrodzenie, ale pracowało o dzień krócej. Eksperci są zdania, że ich wydajność nie spadła, a w niektórych przypadkach wręcz wzrosła.
Eksperyment realizowany był przez rząd i Radę Miasta Reykjavík – stolicy tego kraju. W badaniu udział wzięło ok. 1 proc. aktywnych zawodowo obywateli Islandii. Impulsem do działania były w tym przypadku związki zawodowe i organizacje społeczne. Przedstawiciele tych środowisk swoje postulaty motywowali faktem, że tzw. work-life balance w Islandii jest na niższym poziomie niż w innych państwach nordyckich.
Wyniki badań, po przeanalizowaniu ich przez Autonomy – brytyjski think-tank zajmujący się przyszłością rynku pracy oraz Islandzką Organizację na Rzecz Zrównoważonego Rozwoju i Demokracji, sugerują, że skrócenie czasu pracy nie wpływa negatywnie na produktywność. Jak podaje The Independent, pracownicy chwalili sobie głównie zachowanie równowagi między życiem prywatnym a zawodowym, redukcję stresu oraz więcej czasu na możliwość realizowania własnych pasji.
Pomysł na skrócenie czasu pracy w podobnym wymiarze, co na Islandii podnosiła swego czasu Lewica Razem. W 2018 roku działacze tej formacji zbierali podpisy pod obywatelską inicjatywą ustawodawczą mającą na celu zredukowanie dziennego czasu pracy z ośmiu do siedmiu godzin.
Jak przypomina Business Insider, Islandia nie jest jedynym krajem, w którym testuje się krótsze formy zatrudnienia. W maju 2021 r. hiszpański rząd zdecydował się przeznaczyć 50 milionów euro dla przedsiębiorstw, które przystąpią do trzyletniego programu krótszego tygodnia pracy. Premierka Nowej Zelandii, Jacinda Ardern, również zwróciła uwagę na tę kwestię, wskazując zredukowanie roboczogodzin jako możliwe remedium na problemy gospodarcze spowodowane pandemią koronawirusa.