Parlament Europejski wymusza przesiadkę do samochodu z napędem elektrycznym najpóźniej do 2035 r. Na razie to tylko uchwała. Natomiast państwo amerykańskie wspiera kwotą 7,5 mld dolarów budowę narodowej sieci ładowarek do elektryków. Do końca dekady sieć ma liczyć ich pół miliona.
Ta pozornie poczciwa proekologiczna idea streszcza w sobie cały dramat kryzysu planetarnego. Na naszych oczach dokonuje się geofizyczny eksperyment na globalną skalę, w który uwikłany jest kapitalizm jaki znamy. Jest on oparty na dynamice inwestycji, tym samym wzroście PKB oraz koniecznej w tej sytuacji masowej konsumpcji. Z punktu widzenia właścicieli kapitału przemysłowego i finansowego – wyhamowanie wzrostu gospodarczego to kwestia egzystencjalna: co wtedy z zyskami bez liczenia się ze społecznymi i ekologicznymi skutkami?
Natomiast z punktu widzenia konsumentów, upojonych darami Rynkowego Pana, nadchodzi czas coraz większego postu – nie tylko od mięsa z zielonej biomasy, ale też od gadżetów i urządzeń, które od lat 30. ubiegłego wieku uczyniły życie łatwym i przyjemnym, przynajmniej dla tych, którzy mieszkają na bogatej Północy i mają pracę. Obecnie trudno żyć bez klimatyzatorów, kuchenek mikrofalowych, gadżetów elektronicznych czy bez pseudo-sportowego SUVa, tego symbolu pozycji społecznej. Wszystko to wymaga energii elektrycznej, wciąż pochodzącej ze spalania węglowodorów.
Nadal tylko kilka procent pochodzi z energii wiatrowej i promieniowania słonecznego. Jak teraz się przestawić na komunikację zbiorową, ograniczyć loty samolotem na przedłużony weekend tam, gdzie słońce i ciepła woda w lecie, a obfitość śniegu na narciarskich trasach w zimie? Przemodelowanie stylu życia na model oszczędzający planetę: „plain living, high thinking” będzie bolesnym zabiegiem dla wszystkich: producentów, konsumentów, obywateli, biznesu medialnego (żywionego reklamami), systemu edukacji (nie nauka przedsiębiorczości, tylko np. wrażliwości estetycznej), odbudowy zaufania do wspólnotowych instytucji jak w Finlandii. Planeta w nadchodzących dekadach, pozwoli co najwyżej, na umiarkowanie dostanie życie dla 8-9 miliardów ludzi.
Rewolucja szczęścia oparta na wykorzystaniu w przemyśle nauki i taniej energii węglowodorów wkracza w nową fazę: w fazę konsumpcji dóbr duchowych po zaspokojeniu potrzeb bytowych, w fazę stylu życia opartego na mniejszym zużyciu energii.
Marionetki biznesu w rolach politycznych chciałyby stosunkowo łatwym posunięciem przeciąć węzeł gordyjski kryzysu planetarnego i kapitalizmu, czyli kapitałocenu. Ale przynajmniej zwracają uwagę na pilną konieczność przebudowy systemu transportowego świata.
Węzeł gordyjski kryzysu planetarnego
Problem polega na tym, że tylko systemowe rozwiązanie problemu transportu indywidualnego i transportu towarów może oczyścić atmosferę. Rozwiązanie to by musiało obejmować jednoczesną transformację całego systemu: komunikację publiczną w mieście, jej elektryfikację oraz uzupełnienie o rozbudowę infrastruktury rowerowej. Drugim komponentem jakościowej transformacji byłby nowy model transportu pasażerskiego pod i poza miastem. Tutaj swoje miejsce znajdą odchudzone samochody elektryczne.
Do tego dochodzi konieczność ograniczenia transportu lotniczego (wymaga on paliwa o wysokiej gęstości) oraz przebudowa długodystansowego transportu towarowego, głównie skrócenia tras tirów. Zasięg tych ostatnich nie powinien przekraczać 100-200 km od stacji kolejowej. Ich sieć powinna być gęsta, na czele z kolejową odnogą Nowego Jedwabnego Szlaku.
Dosłownym napędem globalizacji produkcji i handlu okazał się silnik Diesla. Stanowi on napęd kontenerowców – podstawy transport morskiego towarów i surowców, a także napędu tirów. Pozostaje jeszcze kwestia źródeł prądu. Projekt niskoemisyjnego systemu transportu rozwija od lat ceniony analityk transformacji energetycznej Marcin Popkiewicz.
W tym przebudowanym systemie komunikacji stosunkowo skromne miejsce przypadnie elektrykom. Tymczasem w działaniach europarlamentarzystów, rządu amerykańskiego, Komisji Europejskiej chodzi o coś innego: o koło ratunkowe dla koncernów samochodowych. Przemysł samochodowy stał się, po wynalezieniu silnika spalinowego, dynamem wolnorynkowej gospodarki. Trzy koncerny samochodowe (Toyota, Volkswagen, Daimler) należą do 15 największych korporacji spoza sektora finansowego.
Produkcja samochodu wiąże się z produkcją nowoczesnych lekkich stopów stali, a także z dostępnością plastiku. Samochody to obecnie mechatroniczne maszyny, w których używa się elektroniki i oprogramowania do sterowania napędem, nawigacją, dostarczaniem rozrywki. W najnowszych modelach to ponad 100 milionów połączeń komponentów mechanicznych i elektronicznych. To podnosi koszt energetyczny.
Życie z samochodem angażuje wiele gałęzi gospodarki, a także wymusza zmianę organizacji miast. To m.in. produkcja gumy, szkła, wydobycie, transport i rafinacja ropy, autostrady i parkingi, serwis. To także reorganizacja miast – rozwój osiedli podmiejskich i dojazdów do pracy. Obecnie na świecie jeździ około 1,25 mld samochodów, sprzedaż zaś nowych ponad 700 modeli – sięga rocznie 73 mln. Dlatego zastąpienie tej masy materiałów nowymi produktami to szansa na podtrzymanie obiegu kapitału, który jest bijącym sercem Systemu. Po prostu kapitalista, by obrót kapitału móc wzmóc musi ciągle inwestować, co Michał Kalecki nazwał „tragedią inwestycji”. Ile bowiem centralnych portów lotniczych można wybudować?
Kapitalizm jak pijany płotu stale potrzebuje innowacji, które pociągną za sobą rozległą i długotrwałą przebudowę aparatu wytwórczego, najlepiej trwającą parę dekad. Właśnie to obiecuje „zielona rewolucja”: turbiny wiatrowe, panele fotowoltaiczne, baterie elektryczne, samochody elektryczne, supermocne magnesy.
W Polsce dodatkowo masowa komunikacja samochodowa przyniosła wiele negatywnych skutków dla gospodarki. Rozwój indywidualnej motoryzacji, najszybszy w Europie, opiera się w 80-90 proc. na imporcie (samochody, paliwa, opony, części zamienne). Jego koszt pochłania blisko jedną czwartą wpływów z całego polskiego eksportu, oblicza praktyk i teoretyk planowania strategicznego prof. A. Karpiński. Dylemat samochody czy mieszkania plus zbiorowa komunikacja został rozstrzygnięty bez dyskusji.
Na początku l. 70 we wczesnej epoce Gierka dyskutowali przynajmniej nad tym dylematem ekonomiści i politycy społeczni, m.in. Edward Lipiński i Jan Danecki. Zwyciężył fetysz samochodu.
Utajone koszty elektromobilności
Istotą nowej technologii jest efektywność metali ziem rzadkich – materiałów o szczególnych właściwościach magnetycznych, katalitycznych i optycznych.
Domieszka tych metali emituje pole magnetyczne, które pozwala wyprodukować znacznie więcej energii niż podobna ilość węgla czy ropy. Jednak eksploatacja minerałów ziem rzadkich pociąga za sobą ogromne środowiskowe szkody. „Zielona” rewolucja brunatnieje, kiedy zmierzymy koszt ekologiczny całego cyklu życiowego komponentów elektryka: wodę zużywaną przez przemysł wydobywczy, dwutlenek węgla emitowany przez transport, magazynowanie, a także zużycie energii podczas recyklingu.
Co prawda, pupil premiera Morawieckiego emituje trzy czwarte tego, co samochód na paliwo ciekłe. To jego plus dodatni. Ma jednak wielki plus ujemny z ekologicznego punktu widzenia: to koszty wydobycia metali ziem rzadkich, energia do ładowania baterii, i na koniec kosztowny energetycznie recykling baterii. Z kolei oczyszczenie każdej tony ziem rzadkich wymaga co najmniej 200 metrów sześciennych wody nasyconej kwasami i metalami ciężkimi. Co gorsza, omawiane metale nie poddają się recyklingowi, bo są wbudowane w kompozyty.
Dlatego powstaje rocznie 2 mld ton e-śmieci, z czego odzyskuje się tylko 50 mln ton. Sam sektor technologii informatycznych i komunikacyjnych wytwarza o 50 proc. więcej gazów cieplarnianych niż transport lotniczy. Dalszy rabunek planety przyjmie postać komercjalizacji Arktyki, eksploatacji zasobów z dna oceanów, w końcu nawet planetoid, gdzie mogą znajdować się platynowce.
Fałszywi technoprorocy
Nie może zatem dziwić, że największymi rewolucjonistami są teraz sami kapitaliści. To oni, dzięki optymalizacji podatkowej i ukrywaniu dochodów w rajach podatkowych, a także własności patentów – szukają ucieczki do przodu w inwestycje.
Teraz to biotechnologie, sztuczna inteligencja, robotyka. Ich zbójeckie prawo chcieć mnożyć posiadany kapitał, ale nasze zbójeckie prawo to wiedzieć, w jakim społeczeństwie obudzą się ci, którzy mają do zaoferowania tylko różnie wykwalifikowaną siłę roboczą. I jeśli w nowym „zielonym” kapitalizmie będzie coraz trudniej o dobre życie, w zgodzie z przyrodą i z innymi, to trzeba „przedsiębiorczość” mieć na oku.
Trzeba w tym celu wykorzystać państwo. Na razie robią to korporacje. Stało się słabe, zapożyczone u „inwestorów”, którzy szachują je ucieczką portfelowego kapitału, gdyby nie usłuchało wyroków „rynku”. Sprawne państwo potrzebne jest po to, by wypracować rozwiązania respektujące racjonalność ogólnospołeczną i planetarną, racjonalność, która by uwzględniała interesy zarówno przyrody, jak i klas pracowniczych.
Społeczeństwo nie jest i nie może być spółką nastawioną na zysk nielicznych – których pasją jest bogactwo materialne i władza nawet kosztem przyrody, pracy i życia innych ludzi.
Lewica powinna demaskować triki kapitału i pracujących na ich rzecz polityków, w tym biurokracji unijnej, a także zaangażowany kapitałowo sektor finansowy.
Do tego trzeba dodać żyjące z kultu motoryzacji rzesze dziennikarzy i „ekspertów” think tanków. Zadania bieżące to „prześwietlanie” łańcuchów dostaw i produkcji minerałów. Ale na dalszą metę zmiany wymusi kryzys ekologiczny. Stopniowo będą zastępowane minerały rzadkich pospolitymi, zwiększy się powtórne wykorzystanie użytych minerałów. Musi się też zmienić styl konsumpcji na zrównoważony ekologicznie. Będzie to strategia de-wzrostu.
Zamiast zysku koncentracja na wartości użytkowej towaru, preferencja dla obiegu energii i minerałów, a nie kapitału. Ale takie zmiany to cios w samo serce kapitalizmu. Dlatego przewodnikami ludzkości nie mogą być dalej technoprorocy z Doliny Krzemowej – budowniczowie zalgorytmizowanego kapitalizmu. Kto ich usiłuje zastąpić w Polsce? Prawicowo-narodowa szuria?
Libertarianie w typie Sławomira Mentzena? Żyjący ze służby dla biznesu nadwiślańscy liberałowie PO? Pozostają na placu ideologiczno-politycznego boju ci, którzy od dawna głoszą, że kapitalizm bez prospołecznej korekty prowadzi do barbarzyństwa: 12 proc. mieszkańców planety niedożywionych nie z powodu braku żywności, lecz z braku do niej dostępu (tymczasem w krajach bogatych marnuje się jej 30-40 proc. ); 100 mln już teraz musi uciekać przed skutkami zmian klimatu, a 2,4 mld szuka stabilnych źródeł utrzymania.
Dlatego europosłów troszczących się o planetę trzeba pytać o ekologiczne koszty wyścigu zbrojeń (np. czołg Abrams spala od 400-600 litrów paliwa na 100 km, polski Krab trochę mniej, bo 340). I dalej, po co drony jako dostawcy towarowej drobnicy czy samochody autonomiczne? Najwyższy czas na główne pytanie: czy wolny rynek jako przyzwolenie na przedsiębiorczość, która nie musi się liczyć ze społecznymi i ekologicznymi skutkami ma jeszcze cywilizacyjny sens?
Przyroda nie może być dalej tylko przedmiotem rabunku, źródłem surowców i nośników energii czy terenów budowlanych. Może to chcą nam powiedzieć europosłowie?
Tekst pierwotnie ukazał się na witrynie trybuna.info