W Norylsku w kraju Krasnojarskim w wyniku awarii w fabryce niklu wyciekło do rzek i jezior Syberii ponad 21 tysięcy ton ropy. Pomysły na neutralizację zagrożenia budzą grozę w całej Europie.
Do wycieku doszło 29 maja, ale dopiero po tygodniu dowiedziała się o tym nie tylko europejska opinia publiczna, ale też władze Rosji. Wszystko dlatego, że firma, w której doszło do awarii próbowała zataić sprawę. Poprzez media społecznościowe alarm podniosły organizacje ekologiczne.
winne zyski tanim kosztem
Stara, niemodernizowana od lat ’70 fabryka niklu i palladu jest jednym z największych i najbardziej dochodowych producentów tych surowców na świecie. Wszystko dlatego, że jej właściciele nie zawracają sobie głowy chociażby inwestowaniem w zakład, ani w zabezpieczenia chroniące środowisko przed toksycznymi odpadami z produkcji.
Wyciek ze zbiornika z paliwem to największa, ale nie jedyna awaria w zakładzie, która zagraża środowisku. Zdarzają się tam one często i często są niezauważane. Tym razem nie da się jednak nie zauważyć, że rozpływające się po całej Syberii rzeki stały się czerwone.
Zagrożenie dla Europy
Skażone są już rzeki Daldykan i Ambarnaja, jezioro Pjasino, a za chwilę rzeką Pjasiną plama ropy dotrze do Morza Karskiego. Nie pomagają ustawiane na rzekach zapory.
Jednym z pomysłów na neutralizację zagrożenia było wypalenie ropy w wodzie. Pomysł natychmiast oprotestowały europejskie organizacje ekologiczne, ponieważ chmury toksycznego dymu dotarłyby aż do Norwegii zagrażając zdrowiu mieszkanek i mieszkańców dużej części Europy, w tym Polski.
Prezydent Rosji Władimir Putin udał się za miejsce wycieku. W transmitowanym przez telewizję oświadczeniu łajał lokalne władze, że na czas nie poinformowały rządu Rosji. Wprowadził też stan wyjątkowy w Norylsku.
Koszty walki z zagrożeniem ekologicznym ma w całości pokryć winna wycieku firma Norilsk Nickel. Wstępnie oszacowano je na 146 milionów dolarów.